poniedziałek, 10 czerwca 2013

32 ~ Luke

Dzisiaj urodziny Leah, czułem lekkie podekscytowanie. Od razu wiedziałem co jej dam w prezencie, nie myślałem o niczym innym. Poprzedniego dnia, gdy leniuchowaliśmy cały dzień u niej w domu, jej rodzice zaprosili mnie na kolację. Chcieli uczcić tak już 18 urodziny córki. Początkowo nie wiedziałem co odpowiedzieć, w końcu miałem zjeść kolację w towarzystwie jej rodziny... Mimo stresu, zgodziłem się.
Leah cieszyła się jak głupia, że będę u niej wieczorem, chociaż spędziliśmy cały dzień razem. W ciągu tego czasu, wyszliśmy tylko na godzinę do parku, na ławkę, zapaliłem papierosa, i powoli wróciliśmy do domu.
- I co, ubierzesz się tak elegancko? - Zachichotała Leah, wtulona we mnie.
- A powinienem?
- No raczej. Dobre wrażenie chyba chcesz zrobić? - Teraz wyczuwałem w jej głosie kpinę, ale podobało mi się to.
- Dobra, czyli dzisiaj mam przyjść w garniaku, tak? - Zaśmiałem się, a ona mnie pocałowała.
***
Nastał wieczór. Ubrałem się w czarną koszulkę z krótkim rękawem, rurki i trampki. W drodze do Leah byłem na siebie zły, że ubrałem się tak mało odświętnie. Wsadziłem rękę do kieszeni bluzy, aby sprawdzić, czy prezent dla dziewczyny nadal się w niej znajdował. Na szczęście wyczułem palcami niewielkie pudełko, obwiązane wstążką. W drugiej ręce trzymałem czekoladę dla Chris'a. Nie wiem czemu, ale czułem wielką sympatię do tego dzieciaka. Był inny niż przeciętne dziecko w tym wieku. Już teraz, było czuć od tego chłopca bijącą mądrość. Byłem też ciekaw, czy on również jest aniołem, tak jak Leah. Musiał być. Byli zbyt podobni do siebie... Teraz poczułem w głębi serca współczucie. Taki mały chłopiec, który nic nikomu nie zrobił musiał się męczyć z tą wielką tajemnicą... Może dlatego się różnił od reszty dzieci w jego wieku. On był piękną istotą. Nim się obejrzałem, byłem już pod domem jego rodziny. Ku mojemu zaskoczeniu, w drzwiach stała uśmiechnięta Leah. Musiała mnie zobaczyć przez okno, wątpię by stała tak i po prostu czekała. Podeszła, otwierając mi bramkę.
- Zapraszam do środka, panie Craven. - Szepnęła. Złapałem w rękę jej dłoń, całując elegancko, jak przystało dżentelmenowi.
- Dziękuję za zaproszenie, pani Saylen. - Odpowiedziałem, i ruszyliśmy do wnętrza, jej wprost anielskiego domu.
***
- ... Postarał się już o to Black, żeby paczka nie dotarła do fabryki przed dwunastą. Wsiadł w samochód od dostaw, dojechał do... - Ojciec Leah opowiadał jedną z wielu opowieści, a ja co nie co rozumiałem. Ciężko było mi się skupić, gdy wszyscy dookoła ziewali ze znudzenia. Widocznie słyszeli te opowieści nie raz - pomyślałem. Nie myliłem się. Ojciec Leah zwrócił się teraz bardziej w stronę swej małżonki, odrywając ode mnie wzrok.
- Zaraz opowie, jak Jonathan otwiera paczkę, a w niej nie będzie projektu. Udawaj że Cię to śmieszy, staraj się zagrać to jak najlepiej. - Szepnęła mi Leah, a ja nieco roztrzepany starałem się zrozumieć to, co właśnie mi doradziła.
- ... Jonathan ostrożnie otworzył pudło, zaglądnął do środka... I zgadnijcie, co się stało! Nie było w środku projektu Wilsona, który palił się z tyłu ze wstydu. - W tym czasie wszyscy ryknęli śmiechem, nawet ja. Wyszło mi to całkiem nieźle, jak reszcie rodziny.
- Dobrze, kochanie... - Odezwała się nareszcie matka Leah. - Może dajmy teraz naszej córce świętować urodziny? - Zachichotała dźwięcznie, po czym ruszyła w stronę kuchni. Już po chwili przed Leah stał wielki, śnieżnobiały tort. Szczerze powiedziawszy nie wyglądała na zachwyconą, ale udawało jej się to ukryć uśmiechając się od ucha do ucha. Wszyscy złożyli jej życzenia, oraz wręczając jej prezenty. Przyszła i kolej na mnie, więc przytuliłem ją mocno, sięgając po małe pudełeczko z kieszeni.
- Otwórz później, jak będziesz sama. - Szepnąłem jej do ucha, a potem delikatnie pocałowałem ją w szyję. Gdy podniosłem wzrok zauważyłem, że rodzina Leah patrzy na nas, i zrobiło mi się wstyd, gdyż ten pocałunek mógł być nie na miejscu. - Sto lat. - Dodałem speszony, uśmiechając się delikatnie. Od Leah buchało podniecenie i zadowolenie, było to widać z jej pięknych oczu. Swój prezent schowała w kieszeni od bluzy, po czym usiedliśmy znów przy stole.
Ojciec Leah opowiedział jeszcze parę niezwykle nudnych historii, po czym ja zacząłem wygłupiać się z Chrisem. Młody usiadł obok mnie, i bawiliśmy się, że wróży mi z ręki. Zauważyłem, że Leah bardziej skupia się na naszej zabawie niż na słuchaniu taty, więc i rodzice blondynki po chwili zamilknęli, patrząc na to, co robimy. Chris złapał mnie za prawą dłoń, i jeździł po niej swoim małym palcem wskazującym udając, że widzi w moich liniach papilarnych przyszłość. Uśmiechnąłem się szeroko.
- No i co, wyjdę w tej przyszłości na ludzi? - Zapytałem zaciekawionego Chrisa.
- Tak! - Krzyknął uśmiechnięty. Chciałem już zabrać rękę, gdy nagle chłopiec dodał. - Ale ładne... - Zauważył moją bransoletkę, z czarnym aniołem, którą szybko schowałem pod bluzą.
- Cieszę się, że Ci się podoba. - Dodałem już mniej szczęśliwy. Chirs gwałtownie chwycił moją rękę, chwytając bransoletkę w dłoń. Ni stąd ni zowąd, pociągnął ciemny sznurek, zrywając bransoletkę z ręki. Momentalnie w tej samej chwili, zakręciło mi się w głowie, i znów poczułem straszliwy ból na plecach.
- Chirs! - Usłyszałem krzyk Leah, a już po chwili przed oczami widziałem ciemność. Słyszałem huk upadającego krzesła, tłukących się talerzy i szklanek. Otworzyłem oczy. Stół leżał na ziemi, moje krzesło leżało dobre trzy metry ode mnie, a dookoła latały czarne pióra. Moje skrzydła. Znów się pojawiły.
- Na matkę boską! - Ryknął ojciec Leah, biegnąc w moim kierunku. Złapał mnie za koszulkę, po czym wytargał mnie na zewnątrz domu. Byłem tak oszołomiony, że nie zdawałem sobie sprawy z powagi sytuacji.
- Tato! Oszalałeś?! - Leah podbiegła do mnie, szybko zawiązując mi na ręce bransoletkę. Jej mama zaś, z małym chłopcem na rękach stała przerażona w kuchni.
- Zostaw go w tej chwili! - Jej ojciec krzyknął po raz kolejny, odciągając blondynkę. Moje skrzydła znów się ukryły, a po chwili zrobiła się cisza, zostałem sam. Znalazłem się na ciemnym trawniku przy domu Leah, zdezorientowany, z wielkim bólem na plecach.