piątek, 23 stycznia 2015

45. ~ Leah

Kiedy tylko Camille weszła do domu, Luke wydał się bardzo spięty. Mimo wszystko powitała mnie miło, zaczynałam dziwić się, czemu chłopak ma o niej tak złe zdanie. Zaraz jednak ukazała się jej prawdziwa twarz, na wieść, że po prostu z nimi mieszkam.
Wyszedł z nią na moment, a zaraz potem macocha zachowywała się jak na samym początku. Nie wiedziałam co jej powiedział, ale podobało mi się to. Zaprosiła mnie do salonu, choć potem zaczęła przepraszać, bo nie było konieczne to zaproszenie. Wypytywała mnie o typowe rzeczy, o które pytają normalni rodzice. Starałam się mówić zgodnie z prawdą, by nie było nieporozumień. Jednak za moment, Camille poczuła się pewniej i zaczęła pytać o bardziej prywatne rzeczy, co Luke skomentował paroma kaszlnięciami.
- Więc o co się tak pokłóciłaś z rodzicami? - Zapytała w końcu. Widziałam, że tylko do tego dążyła, a inne pytania nie miały najmniejszego sensu. Zżerała ją ciekawość, ale nie bardzo chciałam mówić, że to trochę wina Luka. Spojrzałam na niego, a on zrobił głupią minę i powiedział, że nieważne, że idziemy do miasta. Właściwie był to dobry pomysł, bo długo się izolował. Zresztą - każdy powód był dobry by zwiać przed - teraz - wkurzoną macochą chłopaka.
- Przepraszam za nią. - Powiedział, gdy tylko zamknął za sobą drzwi od domu. Chciałam od razu zapytać o to co mnie nurtuje, ale jak się okazało kobieta stała w kuchni przy oknie i obserwowała nas zza szyby. Spojrzałam tam i lekko się uśmiechnęłam, Luke się odwrócił w jej stronę, tylko przewrócił oczyma i poszedł przodem.
- Co jej powiedziałeś na osobności? - Zapytałam, kiedy już byliśmy w połowie drogi do Centrum. Jechaliśmy jego samochodem, co mnie bardzo zaskoczyło. Nie wiedziałam, że ma prawo jazdy, a co dopiero taki piękny sportowy wóz. Czarny lakier błyszczał w słońcu, siedzenia były pokryte skórą, a szyby przyciemniane. Cud. Jednak gdy zapytałam, o to, odparł, że dużo rzeczy jeszcze o nim nie wiem i uśmiechnął sie cwaniacko.
- No więc, ech... Powiedziałem, że bardzo poważnie pokłóciłaś się  z rodzicami i jak na razie wszyscy są na siebie źli, dlatego mieszkasz u mnie.
- A ona na to?
- Cóż... - Podrapał się po karku, jakby lekko speszony. Spojrzał na mnie na chwilę, w czasie jazdy by sprawdzić jaką mam minę. - "Ale to nie znaczy chyba, że z nią sypiasz, co? No młody panie, chyba lekko przesadziłeś!"
Zaśmiałam się, gdy usłyszałam Luka udającego swoją macochę, co nawet nieźle mu wychodziło.
- "Hańba! Ja w twoim wieku..." - Chłopak nie wytrzymał i też się zaśmiał. Było mi nieco lżej. Oparłam głowę o szybę i słuchałam cichego silnika, było to nawet uspokajające. Na tyle, że w pewnym momencie urwał mi się film.
- Lee, wstawaj... - Chłopak szturchnął mnie lekko, mówiąc że już jesteśmy. Rozejrzałam się po okolicy i wyszłam z auta. Wziął mnie pod rękę i weszliśmy do galerii. Sam decydował gdzie idziemy i o dziwo były to sklepy z ciuchami. Sam mi doradzał, nieźle się przy tym uśmiałam. Z początku upierałam się, że zapłacę swoimi pieniędzmi, ale powiedział, że nie ma mowy i o tym dlaczego, dowiem się kiedyś. Kupił mi cudowny sweter który idealnie pasował do pogody panującej za oknem.
Weszliśmy do kolejnego sklepu, stałam przy paru wieszakach gdy usłyszałam rozmowę:
- Ładne? Powiedz, że ładne..
- Ależ  Margaret, to jest okropne. Może lepiej to?
- Oszalałeś! Kijem bym tego cekinowego szajsu nie tknęła.
Rodzice. Wiedziałam, że stoją niedaleko, że to kwestia czasu, gdy mnie zauważą. Spojrzałam zdenerwowana na Luka, ruszając ustami, nie wydając dzwieku. - Mama i tata. Chłopak spojrzał ponad moją głową i uśmiech zniknął z jego twarzy.
No to pozamiatane, również się odwróciłam.
I spojrzałam na ojca. 

czwartek, 22 stycznia 2015

44 ~ Luke

- Chyba teściowie mnie nie polubią, nie?
Leah uśmiechnęła się szeroko, zabierając mi z dłoni papierosa. Wyrzuciła go do zlewu, po czym usiadła na moich kolanach.
- Cieszę się, że już o wszystkim wiesz. - Powiedziała cicho, patrząc mi głęboko w oczy. - Wiesz, dla mnie to też jest trudne.. Ja.. Nie chcę się mieszać w Twoje relacje z rodziną..
Głośno westchnąłem, dziewczyna naprawdę wyglądała na zakłopotaną.
- Ty nie chcesz się mieszać w moje relacje z rodziną? Nie żeby coś, ale przypomnij sobie z jakiego powodu mieszkasz u mnie. - Prychnąłem i chwyciłem paczkę z fajkami, wyciągając kolejnego papierosa.
- Bo Cię kocham. - Dziewczyna po raz kolejny wyszarpała mi go z ręki. - Tylko dlatego.
Podniosła się i energicznie odwróciła, wrzucając go znów do zlewu.
- I nie lubię jak cuchniesz popielniczką.
- Leah.. - Wziąłem głęboki wdech, starając się zebrać w sobie, aby powiedzieć to co nurtowało mnie od dawna. - Tak nie może być.
Wpatrywałem się w nią i czekałem na jakąkolwiek reakcję, czasem uwielbiałem patrzeć w jaki cyrk ona musi się teraz bawić.
- Oj dobra, ale ograniczyć byś mógł.
Zacząłem się śmiać. Wiedziałem, że odpowie wymijająco, chociaż wiedziała doskonale o co mi chodzi.
- Palnę Cię zaraz - Pocałowałem ją i postarałem się znowu brzmieć poważnie - Sytuacja z Twoimi rodzicami jest zbyt napięta.. Nie możemy bawić się w dorosłych. Jesteś za młoda.
Leah podniosła się i rękoma przetarła twarz, okazując zmęczenie. Nie tylko mnie to wykańczało.
- Idź się ubierz i idziemy.
- Co? - Dziewczyna wyraźnie zaskoczona aż zdrętwiała, patrząc się na mnie z niedowierzaniem. - Gdzie?
- Do Twoich rodziców. To trzeba wyjaśnić.
Wstałem i czekałem aż się poruszy, wykona jakikolwiek ruch. Widziałem, że jest spięta ale doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że kiedyś ten moment musiał nadejść.
- Tylko się pomaluj, nie chcemy ich wystraszyć.
Blondynka pacnęła mnie w ramię, a ja zaśmiałem się, po chwili wbiegając już po schodach na górę.
~~~~~~~~
- Juuuż? - Marudziłem, zakładając właśnie szarą bluzę z kapturem. Pan mroku i ciemności ma urlop, znów wyglądałem jak ja.
- Moment. - Poprawiała się od kilkunastu minut, w sumie nie wiedziałem po co. Przecież i tak była piękna. - Nie chcę ich przestraszyć. - prychnęła złośliwie, ale wyczuwałem odrobinkę uśmiechu.
Podszedłem do drzwi łazienki, przeglądała się w lustrze.
- Matko! - Wrzasnąłem potwornie głośno, a Leah aż podskoczyła, z ręki wypadła jej szczotka.
- Chryste! Co jest?! - Podbiegła, a ja myślałem, że zleję się ze śmiechu. Wyglądało to tak komicznie, że nie mogłem złapać powietrza.
- Nic... Nic.. - Tchu mi brakowało, nawet nie myślałem, że aż tak ją wystraszę.
- Ty potworze! - Tym razem oberwałem w łeb, nawet trochę zabolało.
- Warto było.. - Z uśmiechem wyszedłem z łazienki, schodząc po schodach, gdy nagle zadzwonił dzwonek do drzwi. Zatrzymałem się i przez chwilę zamyśliłem, zerkając na kalendarz. Mój uśmiech powoli zanikł.
- Camille.
~~~~~~~~
Dawno nie widziałem takiego aktorstwa ze strony kogokolwiek. Macocha wlazła do domu z podłą miną, a gdy ujrzała Leah, która chyba płonęła od środka ze stresu, na jej ustach pojawił się taki uśmiech, jakiego w życiu u niej nie widziałem. Przedstawiłem jej moją ukochaną, a ona zaczęła sypać komplementami i posyłała mi wymuszony uśmiech. Zrobiła naprawdę dobre wrażenie. Odłożyła bagaże i podeszła do blatu, na którym odłożyła reklamówkę wypchaną warzywami i owocami. Spojrzała na zlew, w którym leżały pogięte papierosy, z niesmakiem odwróciła się powoli w moją stronę.
- Wiedziałam, że nie zadbasz aby jeść coś zdrowego. - Palnęła, ale nadal się uśmiechała.
- Em.. Camille.. - Przerwałem zapowiadającą się przemowę na temat mojego niezdrowego odżywiania się, złapałem Leah za rękę.
- Ona tu mieszka. Od jakiegoś czasu.. I zostanie jeszcze przez jakiś czas.
Kobieta spojrzała zaskoczona, wyraźnie spoważniała. Odwróciła się znów do nas plecami, wyciągając z reklamówek jabłka.
- Wybornie.

sobota, 17 stycznia 2015

43. ~ Leah.

Luke siedział obok mnie z zszokowaną miną.
- On jest twoim przodkiem? Dlaczego urodziłaś się tego samego dnia co on? To ma jakieś znaczenie?
- Tak, jest moim przodkiem. Odległym co prawda ale jednak. Nie wiem, nie rozumiem niektórych rzeczy, a nie są wyjaśnione. Chyba będę musiała skontaktować się z moją mamą, może wie coś więcej.
- A Henryk... To my jesteśmy krewnymi? Jesteś moją daleką rodziną?
- Tak jakby. Bo widzisz Henryk był pierwszym aniołem o hebanowych skrzydłach.Wiem, że nie znasz rodziców, więc zastanawiałam się czy da się do nich trafić, szukałam jakichkolwiek informacji, ale twój przodek nie stworzył prawdziwej rodziny. Wiesz, kochanki, gwałty...
Luke chwycił się za głowę i przeczesał włosy jakby zdenerwowany.
- Nie prosiłem Cię o to. - Syknął przez zaciśnięte zęby. - Nie chce tym być. Dlaczego jestem karany za czyny swojego prapra...kogoś.
- Przepraszam... Nie wiedziałam, że nie chcesz znać rodziców. Oni mogliby pomóc.
Spojrzał na mnie, a grzywka lekko zasłaniała mu oczy.
- Camille.
- Hm?
- Moja macocha. Może ona coś wie, cokolwiek. Pewnie za parę dni wróci tutaj, będę musiał z nią porozmawiać.
- To może lepiej jak wrócę do domu?
- Nie, naprawdę lepiej jest wtedy kiedy jesteś obok... - Chwycił mnie za rękę i lekko ścisnął. Uśmiechnął się, ale wiedziałam, że mu trudno.
- Och, no dobrze. Ale wiesz, że musimy wrócić do szkoły? Jesteś w ostatniej klasie, niedługo matura. Ja jestem nowa, a już mam zaległości. Napiszę albo zadzwonię do Sandy, bo kilka dni temu do mnie dzwoniła i pytała czemu mnie nie ma. Powiedziałam, że choruję, ale nie uwierzyła, bo ciebie również nie widuje w szkole. Trzeba się wziąć w garść. Uzupełnić zaległości, a potem pomogę tobie. - Pogłaskałam go dłonią po twarzy mając nadzieję, że ten grymas zniknie. - Mamy dużo czasu. Dowiemy się wszystkiego, obiecuję. 
- Damy radę. - Powiedział już nieco bardziej przekonany.
- No pewnie, że damy! - Roześmiałam się i przytuliłam go. - Chodź...
Usiadłam na środku dywanu, a on naprzeciw mnie. Zrobił zrezygnowaną minę, kiedy chwyciłam swój naszyjnik, a zaraz potem zdjęłam przez głowę. Wtedy spojrzał wpierw na lewe, a potem na prawe skrzydło tak, jakby widział coś najpiękniejszego na świecie. Zaraz potem spostrzegł się, że na niego patrzę więc znów zrobił poważną minę. Trochę mnie to smuciło.
- Nie rób tego...
- Czego?
- Ukrywasz się przede mną, nie mówisz wszystkiego co chcesz. - Czułam, że historia się powtarza, kiedyś już mówiłam mu to samo. Spojrzał na mnie jak wtedy, lekko speszony, jednak już nie zszokowany.
- Masz piękne skrzydła, cała jesteś piękna - Spojrzał na mnie z uśmiechem. Widziałam, że przygląda się moich oczom, zaraz potem jednak wrócił do tematu. - ale ja się boję... Leah boję się tego, to boli...
- Ale teraz już bolało mniej niż za pierwszym razem, prawda?
- Tak, zdecydowanie. Wtedy od razu zemdlałem, potem nie mogłem się nawet ruszyć. Myślisz, że z każdym razem będzie boleć coraz mniej? - Przytaknęłam. - A Ciebie boli?
- Nie, już od lat nie czuję bólu. Proszę, spróbuj teraz. Będziemy próbować codziennie po parę minut, zaczniemy wydłużać czas, aż w końcu ból ustanie, dobrze?
- Nie chcę być TYM, więc po co mam się przemieniać? - Zapytał i czułam jak się zaczyna denerwować.
- Może po to, by choćby nie dzwonić po drugiej w nocy, z klubu, że potrzebujesz mojej pomocy! Do cholery Luke, zaakceptuj to, a będzie o wiele łatwiej.
Szybko zdjął bransoletkę i rzucił w moją stronę. Zgiął się w pół, przypominając po prostu duży kamień. Usłyszałam jęk, a zaraz potem skrzydła wyrosły z jego pleców. Kolejny jęk. Chłopak podniósł się i spojrzał mi w oczy :
- I co, jesteś zadowolona? - Warknął.Wkurzył mnie tym nie na żarty. Nie chciałam tak myśleć, ale to jednak on jest źródłem problemów. Od jego skrzydeł się zaczęło, a ja próbując mu pomóc jeszcze dostawałam w plecy. Przemilczałam to i patrzyłam jak znów się zgina, ponownie prostuje i tak parę razy. Spojrzał na mnie i już nie był zły, tylko smutny. Wzięłam jego nadgarstek, złapałam bransoletkę i założyłam ją. Podparł się na ramionach, które zaczęły drżeć. Kiedy skrzydła wrosły się z powrotem w barki opadł na podłogę, kładąc głowę na moich udach. Widziałam kropelki na jego plecach, a on sam oddychał tak szybko i mocno że cały się trząsł. Przeczesałam jego włosy, a kiedy okręcił się i leżąc na plecach, a głową nadal na moich nogach zauważyłam, że się uśmiecha.
- Dałem radę. - Wyszczerzył się ukazując perłowe zęby. - Boże. Czuję się jak po ostrym treningu.
Roześmiałam się, pocałowałam go i odpowiedziałam:
- Jestem dumna.

piątek, 16 stycznia 2015

42. ~ Luke

Wczoraj długo siedziałem z Leah na ławce. W ciszy, po prostu razem. Wiedziałem, że to co usłyszę dnia następnego będzie trudne i może rzeczywiście mój Anioł miał rację co do tego, by temat został poruszony nazajutrz.
Był już początek listopada, liście zaczęły zmieniać barwy, wiatr stał się chłodniejszy, a dni krótsze. Wszystko było "bardziej". Intensywniejsze, bardziej obce i takie chłodne. Bałem się, że taka zmiana nastąpi nie tylko w pogodzie.
Po jakimś czasie stres odpuścił, a w mojej głowie zaczęło szumieć, po alkoholu. Leah zaczęła się lekko trząść i to był znak, że czas by wrócić do domu.
Kiedy już leżałem Ona była w łazience. Drzwi były otwarte, więc z kanapy spoglądałem co jakiś czas, jak się przebiera, czy czesze. Kiedy wyszła, uśmiechnęła się delikatnie i położyła obok. Mruknąłem coś w odpowiedzi, sam nie będąc pewien czy jakikolwiek głos wydobywa się z mojego gardła. Widziałem, jak Leah lekko rusza głową, po czym cicho powiedziała:
- Proszę cię, nie pij więcej... - Spojrzała na mnie niepewnie, jakby nieco zagubiona - Boję się pijanych ludzi. To nic osobistego, jestem pewna, że nie zrobiłbyś mi krzywdy. Ale... Sam fakt, że nie myślisz normalnie, że zachowujesz się dziwnie sprawia, że się niepokoję. - Widziałem jak tworzy palcem kółka na mojej koszulce przyglądając się nim. Wiedziałem, że jest lekko zakłopotana ale nie potrafiłem myśleć w tym momencie o niczym innym niż o palcu kojącym ból w klatce piersiowej. Chciałem ją pocałować ale się odsunęła. Zrozumiałem.
- Postaram się.
Byłem świadom, że taka odpowiedź jej nie zadowala ale lepsze to niż nic.
I teraz już mi nie odmówiła.
Ostatnimi czasy czułem, że jest nam dalej do siebie niż kiedyś. Liczyłem, że to się zmieni. Może po prostu za wiele od niej wymagałem, albo właśnie nastąpiła rutyna.

W nocy na moment się zbudziłem i spostrzegłem, że Leah nie ma obok. Znów siedziała w oknie spoglądając przed siebie. Blask latarni oświetlał jej twarz i mimo, że dopiero się zbudziłem, a mój wzrok jeszcze się nie przyzwyczaił to widziałem łzę spływającą po jej policzku. Zamknąłem oczy, musiałem się zastanowić co zrobić. W końcu zdecydowałem nie robić nic, jutro mi powie, albo sam do tego dojdę.   
- Okej, wstawaj kochanie. - Usłyszałem jeszcze we śnie. Samo "kochanie" wydało się na tyle dziwne, że od razu się ocknąłem. Leah siedziała obok z książką w ręku i słabym uśmiechem na twarzy. - Trzeba coś wyjaśnić.
I tak jak kiedyś łaknąłem odpowiedzi, tak teraz zachowałem się jak małe dziecko i schowałem głowę pod poduszką. Leah zaczęła mnie łaskotać, jednak gdy znów na nią spojrzałem nadal miała ten sam wyraz twarzy - wyraźnie wymuszony uśmiech.
Usiadłem, podpierając się o ścianę, przeczesując włosy. Leah lekko przytaknęła głową, jakby moja mina mówiła jej "Jestem gotowy"
W momencie gdy otworzyła książkę zrobiła się blada jak porcelana, przeraziłem się ale starałem się by nie było po mnie tego poznać. Zaznaczyła stronę i zaczęła czytać.
~~
Wczoraj dowiedziałem się rzeczy niesamowitej. Matka moja, opowiedziała historię, która była przekazywana pokoleniami, a ja postanowiłem ją spisać. 
Mój prapradziad George miał niegdyś brata bliźniaka Henryka. Oboje byli bardzo zżyci. Cokolwiek się nie działo, zawsze sobie towarzyszyli. 
Od młodzieńczych lat wiedzieli czym są, ja niestety dowiedziałem się niedawno, kiedy już osiągnąłem dojrzałość. Oboje mieli ogromne białe skrzydła i tak samo wielkie serca.
Bracia w wieku dwudziestu lat i dwudziestu dni wyruszyli na polowanie ze swoim ojcem. Nie wracali niebywale długo, dlatego matka ich martwiła się okropnie. 
Kiedy powrócili, okazało się, że jeden z nich - Henryk został postrzelony z broni brata. Ten jednak uważał to za wypadek i nie miał do brata o to pretensji. 
Od tego momentu bracia zaczęli się różnić. 
Henryk po tym, jak przeżył śmiertelny cios stał się pewniejszy siebie, odważniejszy i idący do celu po trupach, George natomiast stał wiecznie w cieniu brata dręczony poczuciem winy. 
Nie dalej niż rok potem ojciec ich - Klaus, zadecydował, że synowie muszą znaleźć sobie żony. Był on bardzo wysoko tytułowanym panem, a synowie jego przystojni tak, że długo nie trzeba było czekać, by ojcowie panien przychodzili do Klausa. 
George poznał Elizabeth, piękną blondynkę o niebieskich oczach, a cerze tak jasnej jak chińska porcelana. Od pierwszego momentu wiedział, że dopełniają się idealnie. Niedługo potem na świat przyszła Emma, podobna do matki, niemal jak dwie krople wody. 
Henryk przez swoje zachowanie zyskiwał kochanki, jednak szybko je tracił. Coraz bardziej zazdrościł bratu... 
George natomiast wydoroślał, miał już rodzinę i opiekował się nią jak najlepiej potrafił. Wyruszał często na polowania, by zapewnić rodzinie dobrobyt. Brat jego już nie zmieniał postaci w jego obecności. 
Jednego wieczoru George wracając do domu usłyszał swojego bliźniaka, który krzyczał do Elizabeth, że albo zdradzi swojego męża, albo on pozbawi ją życia. Usłyszał jej przeczącą odpowiedź, a zaraz potem dźwięk wyciąganej szabli. Zaczął biec w ich kierunku, a kiedy wbiegł do pomieszczenia żona jego była przeszyta szablą, a Henryk wylatywał przez okno pozostawiając na podłodze kruczoczarne pióra...
Pradziad mój był w rozpaczy, trzymał babkę w ramionach gdy mówiła, że dochowała wierności i że ma się opiekować Emmą. Próbował ja uratować, niestety szabla była nasmarowana trucizną. 
Od tego momentu żył tak, jak wcześniej, smutny i w poczuciu winy, że nie zdążył uratować ukochanej. Nienawidził brata, jednak to nie zmieniło koloru jego skrzydeł. A mała Emma z każdym rokiem coraz bardziej przypominała Georgowi jej matkę...
Z pamiętnika Josha Saylena.
20.X.1850r.   

sobota, 10 stycznia 2015

41 ~ Leah.

- Gdzie jesteś? - Zapytałam odrywając się od lektury. Wysłuchałam tego co do mnie mówił, zastanawiając się, czy na pewno tam trafię, do klubu. Nie mieszkam przecież w tym mieście długo. Podał mi namiary, opisał jak wygląda budynek. Byłam już gotowa do wyjścia, gdy zapytałam co się właściwie stało.
- Bransoletka. - Wyszeptał, a w jego głosie słychać było zmęczenie i ból. Odparłam że zaraz tam będę, zakończyłam połączenie i pobiegłam.
Wpierw musiałam przejść przez park. Przy naszej ulubionej ławce zwolniłam. Naszej. Teraz stała oświetlana blaskiem księżyca i można byłoby pomyśleć, że zaprasza do siebie. Lekko się uśmiechnęłam i znów nadałam tempa. Powoli zbliżałam się do starówki, środka miasta. To tam było najwięcej klubów, pubów i tego typu miejsc. Przez chwilę pomyślałam, że przecież przy takiej ilości dyskotek na pewno nie znajdę tej odpowiedniej, gdzie jest Luke. Spojrzałam nieco wyżej i na wprost mnie stał chyba najbardziej oświetlony budynek w mieście. To musi być ten - pomyślałam i potruchtałam.
Przed nim stało dwóch ogromnych facetów, w garniakach z poważnymi minami, zasłaniali wejście, co najmniej jakby w tym klubie ludzie grali w pokera o samochody, domy... Jeden z nich spojrzał na mnie podejrzliwie, a potem wyciągnął rękę. Na mojej twarzy wymalował się wielki znak zapytania, czułam jak robię się czerwona z braku wiedzy o co może mu chodzić.
- Jakaś legitymacja, dowód. Muszę sprawdzić czy jesteś pełnoletnia.
- Ale... Ja nie wzięłam. Proszę mnie wpuścić..
Facet spojrzał na drugiego z nich, ten jednak odwrócił głowę w geście "ja nie poniosę za to odpowiedzialności". Ten pierwszy znów na mnie spojrzał i zapytał:
- A ile masz lat?
Wyrecytowałam datę, oraz pesel bez zająknięcia, by uwierzył że jestem dorosła. Uśmiechnął się lekko, jakby niepewnie i odsunął na bok, wpuszczając mnie do środka. Podziękowałam i skierowałam się wewnątrz.
Wszędzie było pełno ludzi, ciemno, jednak momentami rozbłyskiwało różnokolorowe światło. Nie miałam pojęcia gdzie znajdują się łazienki, więc po prostu szłam przed siebie. Tłum napierał, a ja czułam się strasznie niekomfortowo - oni się świetnie bawili, a moje serce dudniło w uszach głośniej od piosenki w tle. Byłam przerażona.
Jakaś dziewczyna siedziała niedaleko baru, popijając turkusowy napój i patrząc na mnie. Widać było, że nie bawiła się dobrze. Była tlenioną blondynką, z okropnie mocnym makijażem i grymasem na twarzy który chyba był już jej naturalną miną. Coś podpowiedziało mi, że powinnam do niej podejść... Zbliżyłam się, z poważną miną i zapytałam czy wie gdzie są łazienki. Pokazała jedynie ruchem głowy, opróżniła kieliszek, spojrzała na mój wisiorek, a zaraz potem na swój dekolt, na którym również podobny wisiał i szybko zniknęła. Szok. Chciałam jej poszukać, ale Luke był za słaby i musiałam iść mu pomóc.
Pchnęłam drzwi i weszłam do jasnego pomieszczenia.
- Luke? - Patrzyłam na dół kabin, by móc zobaczyć w której siedzi, jednak każda była pusta, albo miał podniesione nogi. Rozejrzałam się po podłodze, podniosłam bransoletkę i usłyszałam cichy jęk. Jedna z kabin była zablokowana. - Ej, mam ją... Otwórz.
- Wślizgnij ją spodem. - chrypnął, jakby krzyczał cały czas.
- Nie rób scen, otwórz, chcę Ci pomóc.
- Daj mi ją.
Wydawał się już nieco zły, ale sama nie chciałam ustąpić. Podparłam się pod boki, odsunęłam od kabiny i czekałam. Znów jęknął bym mu ją dała, pokręciłam głową tylko, ale on jakby to widział uderzył w drzwi. Kabina się odblokowała i na zewnątrz wyleciały pióra a część skrzydeł wystawała. Nagle usłyszałam, że ktoś wchodzi do łazienki. Wpadłam do kabiny, zamknęłam upychając skrzydła i zablokowałam. Luke patrzył wkurzony, obolały, przerażony na mnie, a ja... Sama nie wiem co w tym momencie czułam.
Założyłam mu bransoletkę, a on oparł głowę na mym ramieniu. Czułam że materiał nasiąka, wiedziałam jak bardzo to na początku boli. Kiedy już się uspokoił, a głosy w łazience ustały, chwyciłam go lekko za brodę i podniosłam, by na mnie spojrzał. Nadal siedział na muszli, więc byłam nieco wyższa.
- Wiem już co musimy zrobić.
Spojrzał na mnie pytająco, wiedziałam, że w końcu będzie trzeba poruszyć ten temat, ale nie tu, nie teraz.
- Musimy wrócić do domu-. Odparł wstając, lekko ocierając o mnie, jakby tracił równowagę. Otworzył drzwi, wyszliśmy i nagle do łazienki weszły dwie głupiutkie dziewczynki, chyba lekko pijane, podśmiechujące się ciągle. Widziałam jak twarz Luke się na chwilkę spina, a gdy one na nas spojrzały jego mina wyrażała coś na wzór "jestem spełnionym facetem", wiadomo po co. Uśmiechnęłam się od ucha do ucha, na myśl jaki z niego błazen.
- Widziałaś Yaro?
- Jest tu? - Rozejrzałam się, zdezorientowana. Siedział przy barze, zagadując dziewczynę od drinka, a ona strzeliła mu w twarz i ostentacyjnie zarzuciła włosami idąc w naszym kierunku. Mimowolnie się uśmiechnęłam bo Yaro wyrządził wiele złego.
Chyba mimo wszystko trochę za nim tęskniłam. Luke chwycił się za głowę i zaśmiał na widok Davida, który leżał teraz na blacie i wyglądał jak siedem nieszczęść.
- Palant - Odparła dziewczyna, spojrzała na mój wisiorek, a potem prosto w oczy. Znowu miałam dziwne przeczucie, że powinniśmy ją poznać.
- Nie da się ukryć - Odpowiedziałam z uśmiechem.
- Ej, to jednak mój kumpel. - Luke zaśmiał się i chwycił moją dłoń. Coś w twarzy blondynki jakby się zmieniło, znów przemieniała się w tę chamską tlenioną babę.
- Jeśli kiedykolwiek byś czegoś potrzebowała, jestem tu. - Powiedziała mi do ucha i znów zniknęła w tłumie. 
Spojrzałam jeszcze za nią, ale tłum zatarł ścieżkę, którą szła. Wychodząc uśmiechnęłam się do faceta w garniturze. Pewnie kiedyś będę mu winna przysługę.
Znów przechodziłam przez park, teraz już nie sama. Spojrzałam tęskno na ławkę, Luke chyba to zauważył, bo pociągnął mnie za sobą w jej kierunku. Usiadł i poklepał na kolana, więc ja również.
- Powiedz mi, co będziemy musieli zrobić?
- Nie dziś, proszę... - Zrobiło mi się na chwilę smutno.
Delikatnie go pocałowałam, a on ujął moją dłoń i uśmiechnął się tak ciepło, jakby w tym było zawarte podziękowanie za uratowanie i przeprosiny za wcześniejsze zachowanie.
I obietnica.

wtorek, 6 stycznia 2015

40 ~ Luke.

Siedziałem na łóżku i zastanawiałem się, jak to wszystko będzie wyglądać za kilka lat. Czy przez cały czas będziemy się ukrywać, chować, kłócić z innymi? Przeszło mi przez myśl, że brakuje mi mojego poprzedniego życia. Byłem zakochany, za nic nie pozwoliłbym odejść Leah, jednak nie potrafiłem przestać wspominać.
- Może pójdę do Davida?
Blondynka spojrzała na mnie zaskoczona, po chwili spuściła wzrok, znów wpatrując się w starą książkę.
- Jak chcesz. - Burknęła, jakby nie obchodziła ją moja obecność.
- No dobra.. - Przeczesałem ręką włosy i podniosłem się, zaciągając na siebie bluzę. - Idziesz ze mną?
Dziewczyna nie odzywała się, jakby udawała, że mnie nie słyszy.
- Okej. Wracam niebawem.
  Wybiegłem z domu nie wiedząc w sumie dokąd się kieruję. Wyciągnąłem z kieszeni telefon, szukając w kontaktach znanego mi bardzo dobrze numeru.
- Cześć Yaro, masz chwilę?
~~~~~~~~~~~~~
Nieco niższy ode mnie chłopak zsiadł własnie ze swojego ścigacza, chyba była to yamaha, nie byłem pewien. Niezbyt znałem się na motorach, wiedziałem jednak, że ten dzień kiedyś nastąpi. Yaro zawsze marzył by mieć własną maszynę, w jego oczach pojawiał się zachwyt na sam ich widok.
- Siema stary - Powitał mnie z uśmiechem, ściskając mi dłoń. Cieszyłem się, że go widzę, mimo wszystko.
~~~~~~~~~~~~~
Po raz pierwszy od wielu, wielu miesięcy się upiłem. Nie mogłem ustać, wraz z kumplem nie potrafiliśmy iść przyzwoicie, na ulicy było już ciemno. Nie wiedziałem nawet która jest godzina, w klubie czas leciał tak nieubłaganie szybko, że straciłem w końcu orientacje. David miał właśnie na kolanach jakąś jasnowłosą piękność, a gładzi szpachlowej z jej twarzy wystarczyłoby na wyremontowanie mojego salonu i łazienki. Miała duże piersi i zgrabny tyłek, więc od razu przyciągnęła uwagę chłopaka.
- Yaro, wracajmy - Wymamrotałem leżąc twarzą na stole, ręce rozłożyłem na całej jego długości. Chyba nawet przewróciłem jakiś kieliszek, bo Barbie podskoczyła zaskoczona i zaczęła się chichotać, wycierając coś pod stołem, ale kto wie co ona tam robiła. Nie interesowało mnie to, chociaż non stop miałem ochotę się śmiać. Ze wszystkiego, ze ściany, z DJ'a, z nawalonych nastolatek i tyłka dziewczyny, która się wywaliła i pochwaliła się nim wszystkim zgromadzonym.
- Serio, stary.. - Yaro rzucił mi rozżalone spojrzenie, a przewracaniem oczami w tę i we w tę chciał wytłumaczyć mi, jaką laseczkę ma na kolanach.
- Dobra, idę do kibla. - Burknąłem i chwiejnym krokiem ruszyłem w kierunku męskiej łazienki. Cóż, muszę przyznać, niezbyt mi to wyszło, bo w pierwszej chwili znalazłem się w toalecie dla dziewcząt, nie wiem jakim cudem tak się stało. Pomyliłem się czy coś.
- Wypad zboku! - pisnęła nagle jedna z dziewcząt, gdy po dłużej chwili wpatrywania się w brunetkę przy lustrze nadal tam stałem. Rzeczywiście mogłem wyglądać na zboka, szczególnie opierając się o ścianę, nie mogąc ustać o własnych nogach.
- Jestem pijany. - Wymamrotałem kompletnie nieprzytomny, zasłaniając rękoma twarz. Brunetka która poprawiała się przy lustrze dopiero zorientowała się, ze tam jestem. Zaśmiała się cicho, bacznie mi się przyglądając.
- No wypad! - Piskliwa niunia zaczęła mnie szarpać, chcąc wyrzucić mnie za drzwi. Śmiesznie musiał oto wyglądać, jak mała dziewczynka szarpie dwa razy większego od siebie kolosa.
- Hej, uspokój się. Odprowadzę go. - Powiedziała spokojnie ciemnowłosa i podeszła, łapiąc mnie pod ramię. - Chodź bo Cię zje zaraz. - powiedziała spokojnie i uśmiechnęła się, patrząc mi w oczy.
- Coś ty szmato powiedziała?! - Dziewczyna z ADHD rzuciła się na nas, chcąc co najmniej wydrapać koleżance oczy.
- Hej! - wrzasnąłem i ostatkiem sił wbiłem się pomiędzy szarpiące się dziewczyny, od którejś porządnie obrywając. Na ręce od razu pojawiły się trzy szramy, chyba od wbitych paznokciach. Może to był głupi moment na rozmyślanie, ale przypomniałem sobie jak kiedyś miałem coś takiego na twarzy, moja była mnie urządziła tak przez przypadek.
Pewnie szarpałyby się jeszcze przez długi czas, gdyby nie to, że piskliwy rudzielec zaczął szarpać mnie za rękaw, drąc się, że mam się odwalić. W pewnej chwili odwróciłem się do niej, aby złapać za ręce i uspokoić, jednak znów mnie chwyciła - tym razem na bransoletkę, zrywając ją z łatwością. Szybko się zorientowałem, od razu czując ból na plecach.
- Kurwa! - Krzyknąłem nieźle wkurzony i przerażony zarazem, nagle przestałem czuć się pijany czy zmęczony. Chcąc sięgnąć po bransoletkę machnąłem tak ręką, że zdezorientowana brunetka dostała ode mnie przypadkiem w twarz, a ja nawet nie zareagowałem - teraz już miałem w głowie tylko to, by się schować. Niewiele myśląc wbiegłem do najbliższej kabiny i zamknąłem się na zamek, czekając na najgorsze.
W toalecie zrobiło się cicho, chyba wszystkie dziewczyny uznały mnie za debila i wyszły na salę, kiedy ja cały obolały siedziałem na muszli klozetowej.
- Co za gówno! - Kopnąłem z impetem w drzwi od kabiny i złapałem się za głowę. Nie chciałem się odwracać, wystarczył mi niemiłosierny ból jako potwierdzenie, że na plecach mam już ogromne skrzydła, które ledwo zakrywała ścianka kabiny. Ręce mi się trzęsły, nie potrafiłem się uspokoić, po policzkach płynęły mi łzy. Wyciągnąłem z kieszeni telefon, było grubo po pierwszej w nocy. Wybrałem numer z kontaktów i przyłożyłem komórkę do ucha.
- Leah, potrzebuję pomocy..

wtorek, 11 listopada 2014

39 ~ Leah.

- Co ty tu robisz? - Nie potrafiłam opanować zdziwienia, na widok mojego młodszego brata. Chris gdy tylko otworzyły się drzwi przybiegł do mnie i uwiesił mi się na szyi. Luke stał w wejściu do pokoju, opierając się o framugę i lekko uśmiechając.
- Przyszedłem dziś do Ciebie, bo Luke powiedział, że nie muszę iść do szkoły! - Odpowiedział chłopiec nadal tuląc się do mnie. Jak to "nie musi iść do szkoły"? A co jeśli rodzice się dowiedzą? Widząc radość w oczach chłopca jednak przygryzłam język.
- Ech.. Myślę, że możemy zostać u Luka, na dworze robi się chłodno, a nie chcę byś się przeziębił.
- Może zrobimy naleśniki, co młody? - Dopowiedział chłopak, a blondynek od razu do niego podbiegł. - Okej, to idziemy na dół...
Chris zbiegł szybko po schodach, bawiąc się figurką samochodu, którą zawsze trzymał w kieszeni.. Z oddali słychać było tylko "brrruuum.. bruuum" i śmiech chłopca.
- Dlaczego zabrałeś go ze szkoły? Oszalałeś? Chcesz żeby rodzina omijała mnie szerokim łukiem, a Ty miał same problemy? Nie dosyć, że mamy kłopot z tym - wskazałam na wielką książkę leżąca na łóżku - to jeszcze ty przysparzasz kolejnych...
- Słucham? Co Cię ugryzło? - Luke zmarszczył brwi i przestał się uśmiechać, splótł ramiona, jakby w formie obrony.
- Nic mnie nie ugryzło. - Wyminęłam go w drzwiach i zbiegłam po schodach. Christopher siedział na krześle w kuchni i jeździł samochodzikiem w tę i z powrotem po blacie stołu. - Pomożesz mi? - Zapytałam chłopca i otworzyłam lodówkę. Wyjęłam jajka, a on zaczął szukać mąki po szafkach. Gdy już wszystkie produkty zostały odnalezione, zabrałam się za szukanie miksera, którego nigdzie, dosłownie nigdzie nie mogłam znaleźć... Zajrzałam do wiszącej tuż pod sufitem szafki.
- Hej! Patrz, tam na górze! - Krzyknął chłopiec wskazując na górną półkę, na której stało pudełko z ilustracją miksera.. Stanęłam na palcach i wyciągnęłam rękę najbardziej jak się tylko dało, ale niestety byłam zbyt niska. Zza mnie wysunął się Luke, z łatwością sięgając po urządzenie. Położył pudełko na stole, jednak nawet na mnie nie spojrzał. Zabrałam się za mieszanie mąki, mleka i odrobiny wody... Wszystko zmiksowałam, a ciasto zaczęłam lać na patelnie. W tym czasie Luke wyszedł z domu, nie mówiąc słowa. Gdy jedzenie było już prawie gotowe, wrócił z paroma siatkami, które zaczął wypakowywać. Truskawki, maliny, borówki, wszystko na co sezon dawno już minął. Te były szklarniowe i z pewnością bardzo drogie. Zaczął szybko opłukiwać owoce, kroić je i wraz z nutellą nakładać na naleśniki.    
Sama wyszłam z pomieszczenia, nie chciałam w niczym przeszkadzać. Zajrzałam do plecaka Chrisa, by sprawdzić o której kończy lekcje. 13;30. A więc mamy jeszcze trochę czasu. Wróciłam do kuchni i usiadłam na swoim miejscu, w momencie gdy Luke kładł mój talerz. Na naleśniku były owoce poukładane w kształt serca, polane płynną nutellą. Spojrzałam na chłopaka, jego wzrok był przepraszający, ale milczał. Usiadł i jedliśmy w ciszy.  
Reszta przedpołudnia minęła leniwie, przed telewizorem, oglądając bajki z młodszym bratem. Około godziny trzynastej wyszłam z Chrisem i zaprowadziłam go do domu... Nie spieszyło mi sie, by wrócić do Luka, jakoś... Nadal byłam zła, że przyprowadził mojego brata. Wystarczy chwila, a Chris może wszystko wypaplać...
Myślałam nad tym, że ostatnie dni należały do wyjątkowo trudnych, wiecznie płakałam, wiecznie było mi smutno, miałam o coś żal. Robiłam z siebie niezłą ofiarę, a wiem, że jestem w stanie dać sobie radę. I postanowiłam, że od tego momentu wezmę się w garść. Po dwu-godzinnym spacerze zdecydowałam, że czas wrócić do mojego nowego domu. 

poniedziałek, 10 listopada 2014

38 ~ Luke.

Dni od urodzin Leah zleciały tak szybko, nadal nie zdążyłem się do całej sytuacji dobrze przyzwyczaić. Blondynka leżała obok mnie, wtulona w poduszkę. Ja nie spałem już od godziny, postanowiłem więc wyjść z łóżka i się przejść, żeby na spokojnie o wszystkim pomyśleć.
Ubrałem bluzę i trampki, nie wydawało się być aż tak zimno. Wyszedłem z domu. Mijało mnie tyle ludzi którzy ścigali się z czasem - wiecznie zarobieni, zapracowani, którzy zapomnieli czy już dawno czym jest odpoczynek. Zastanawiałem się jak wyglądają ich rodziny, czy potrafią z tym żyć. Od kiedy mieszkam z Sarą nauczyłem się, że są rzeczy ważne i ważniejsze - ja byłem gdzieś tam pomiędzy Pracą a wizytą u kosmetyczki. Nienawidziłem jej całym sercem, myśląc o niej czułem się dziesięć razy bardziej zmęczony. Usiadłem na ławce na której często przesiadywałem od lat, ostatnie tygodnie towarzyszyła mi również Leah. Pamiętam jak kiedyś biegałem tutaj z jej bratem, z którym się wygłupialiśmy. Zazdrościłem jej tego. Zazdrościłem jej rodziny, brata. Może gdybym miał brata byłoby lepiej, może nie musiałbym mieszkać z tą babą. Chris. Myślałem teraz o jasnowłosym blondynku, który za kilka minut powinien być w drodze do szkoły. Wyciągnąłem z kieszeni paczkę papierosów, w drugiej zaś starałem się wyczuć ręką zapalniczkę. Myślałem o nim nadal. Nie pamiętałem do której klasy chodzi, Leah tylko wspominała, że uczy się w szkole podstawowej numer pięć, przy Mielnickiego. Do głowy wpadł mi głupi pomysł.

Po 10 minutach byłem już pod szkołą, widziałem schodzące się do niej dzieci. Rodzice niektórych z nich przyglądali mi się dość uważnie, jakby patrząc na mnie widzieli na moim czole nabazgrolony napis "Jestem pedofilem" albo coś w ten deseń. Wyciągnąłem ręce z kieszeni i zdjąłem kaptur z głowy, chcąc przypodobać się im trochę bardziej, wkurzały mnie te spojrzenia. Minęło jakieś 15 minut, w szkole rozbrzmiał się dzwonek, ja siedziałem na murku i zawiodłem się na sobie, bo mój plan nie wypalił. Podniosłem się w końcu i ruszyłem na chodnik po drugiej stronie ulicy, gdy mój wzrok przykuł biegnący mały chłopiec, obładowany ciężkim plecakiem, w ręce trzymał worek na buty. Pędził spóźniony w stronę szkoły, policzki zaróżowiły mu się z wysiłku.
- Chris? Chris! - Krzyknąłem zatrzymując się na środku ulicy, znów zawracając. Kierowca jadący samochodem musiał się tego nie spodziewać, bo zahamował z piskiem opon i nieźle walnął w klakson. Otworzył okno w drzwiach i wychylił się klnąc do mnie na co tylko się da.
- Pan się uspokoi, ważna sprawa! - Krzyknąłem, uśmiechając się trochę złośliwie do czerwonego ze złości mężczyzny, po czym szybko zacząłem pędzić w stronę szkoły.
- Chris! - Krzyknąłem jeszcze raz, a chłopiec wreszcie zareagował.
- Luke?! - Zdziwił się mały, a jego oczu zabłysnęły. - Muszę biec! - Krzyknął wskazując palcem na szkołę.
- Nie dziś. - Odpowiedziałem będąc już obok małego. - Dziś masz wolne, siostra zabiera Cię na spacer.
- Leah? - Zapytał zdziwiony, po czym rzucił mi się w ramiona. - Ale super!
- Ale pod jednym warunkiem młody. - Kucnąłem, patrząc małemu prosto w oczy. - Nie powiesz nic mamie ani tacie, okej?
- Czemu? - Zapytał kładąc małe rączki na moich policzkach. Patrzył mi prosto w oczy i uśmiechał się. Poczułem się dziwnie, jak jeszcze nigdy, jakby coś we mnie się wzruszyło czy coś. Szybko się podniosłem i założyłem znów kaptur na głowę.
- Bo oni nie umieją się dobrze bawić. - Odparłem i wyciągnąłem rękę w kierunku chłopca. - To idziemy czy chcesz tak stać i gadać?
- No jasne, że idziemy! Stęskniłem się za Leah.
- Domyśliłem się.
Właśnie ruszyliśmy, kiedy zatrzymał nas piskliwy głos jakiejś kobiety.
- Halo! Co pan wyprawia?! - Odwróciłem głowę i zobaczyłem jak w naszym kierunku, prosto ze szkoły wybiegła ciemnowłosa kobieta w długiej spódnicy, chyba miała sporą nadwagę, bo jej chód wyglądał jak bieg pingwina. Bieg zdenerwowanego pingwina.
- Kim pan jest?! - Kobieta znalazła się już obok nas, wyszarpała mi dłoń Chrisa z ręki i oburzona schowała go za sobą.
- Słucham? - Prychnąłem zaskoczony, musiałem zrobić głupią minę, bo kobieta przez chwilę wyglądała na zmieszaną. - Raczej kim pani jest, hę?
Wkurzyłem się. Jakim prawem to babsko się miesza?
- Jestem nauczycielką Chrisa, nie słyszałam nic o tym, aby ktoś inny miał go dziś odebrać ze szkoły. - Uniosła brodę wysoko chcąc pokazać wyższość. - Ba, nawet pierwsza lekcja nie minęła, a jakiś obcy człowiek zabiera chłopca sprzed szkoły!
- Bab.. - Ugryzłem się w język, jednak nauczycielka krzywo się na mnie spojrzała. - Proszę szanowną panią nauczycielkę.. Nie jestem nikim obcym dla chłopca, prawda, Chris?
- Kocham Luka. - Szepnął mały przestraszony sytuacją. Nogi prawie się pode mną ugięły. Patrzyłem na chłopca, który po chwili wyrwał się zaskoczonej kobiecie i schował się za moimi plecami.
- Więc kim pan jest? Rodzice Chrisa wiedzą?
- Oczywiście, że wiedzą. Jestem.. synem siostry matki chłopca. - Rzuciłem na szybko mając nadzieję, że kobieta nie będzie chciała wnikać w kontakty i relacje a rodzinie. W sumie łatwiej byłoby powiedzieć "Jestem jego wujkiem" ale bałem się, że mały odezwie się zaskoczony tym co mówię. Teraz przynajmniej nie mógł tego ogarnąć.
- Ah.. - Kobieta jęknęła nie wiedząc już co powiedzieć.
- Jeśli pani chce, proszę zadzwonić do rodziców, jednak nie wiem czy chce pani wywoływać zamieszanie. - Odparłem i złapałem Chrisa za rękę, odwracając się od kobiety.
- Zresztą, jak pani chce. - Dodałem modląc się w myślach, aby jednak nie chciała dzwonić do nikogo, bo miałbym niezłe kłopoty. - Miłego dnia! - Krzyknąłem już kilka metrów od nauczycielki, która właśnie odwracała się w kierunku budynku szkoły.
- Miłego.
~~~~~~~~~~~~~~~
- Kochanie, masz gościa. - Powiedziałem uśmiechnięty, uchylając drzwi do pokoju, na którego łóżku siedziała blondynka z wielką księgą na kolanach. Spojrzała na mnie zaskoczona, po czym do pokoju wbiegł chłopiec.
- Leah! - Krzyknął mały, pędząc w kierunku siostry.

piątek, 28 marca 2014

37 ~ Luke.

Leah wróciła do domu po zaledwie godzinie, więc nie zdążyłem wszystkiego do końca uprzątnąć. Tak w sumie, to praktycznie nic nie posprzątałem, musiałem pogonić Davida i w miarę logicznie wytłumaczyć mu, że to jakiś gołąb wleciał z ogromną siłą na szybę... Sam nie wierzyłem w to, co opowiadałem, ale nie widziałem innego wyjścia, prawdy poznać przecież nie mógł.
- Przepraszam za okno.. Zapłacę. Obiecuję, pokryje wszystkie koszty. - Zaczęła zapewniać blondynka, ledwie otwierając drzwi do pokoju. - Naprawdę, nie wiedziałam, że aż tak narozrabiam..
- Daj spokój. - Uspokoiłem ją, zamiatając na szufelkę kawałki szkła. - Masz już wszystko? - Zapytałem spoglądając na kolejną wielką torbę na jej ramieniu. Stała taka delikatna, wyglądała, jakby miała się rozpłakać.
-Tak.. - Jęknęła, rzucając torbę na ziemię. Podeszła do mnie, zaczynając zbierać razem ze mną bałagan z ziemi, jednak nie mogłem patrzeć jak posługuje się nadal poharataną ręką, szczególnie, że łapała w dłonie ostre kawałki szkła.
- Ej, zostaw. - Burknąłem nagle, łapiąc ją za rękę. - Rozpakuj się czy coś, ja sprzątnę. Tylko błagam, nie pokalecz się.. - Poprosiłem już bardziej uprzejmie, jednak chyba mój ton głosu był zbyt oschły, gdyż nieco zmieszana szybko wyszła z pokoju bez żadnego słowa. Westchnąłem ciężko, głowa zaczęła mnie boleć jakby miała eksplodować, tak gwałtownie, nie wiem od czego. Chyba byłem po prostu zmęczony... Zbyt zmęczony by myśleć o macosze która niebawem miała wrócić, o kłótni Leah z rodziną, o jej okaleczonych rękach i szkołą, o której ostatnio myślałem coraz częściej. Prawdopodobnie nie zaliczą mi pierwszego semestru, za bardzo się opuściłem w nauce. Zastanawiałem się już czy w ogóle opłaca mi się jeszcze wracać do szkoły, jednak chciałem uniknąć wysyłanych pism do Sary o moich nieobecnościach w szkole. Wtedy pewnie miałbym przez nią jeszcze większy syf głowie. Kolejnym zmartwieniem był fakt, że dotarło do mnie, że teraz muszę troszczyć się o moją ukochaną, która jakby nie patrzeć, teraz mieszkała ze mną. Te zmartwienia dawały jeden plus. Nie myślałem o bólu pleców, o skrzydłach, o moim odmiennym wyglądzie bez bransoletki. O tym koszmarze który odczuwałem, ale nie pozwalałem aby Leah myślała, że tak właśnie to widzę.
Wyszedłem za nią z pokoju i pokierowałem się do łazienki, myśląc, że tam ją znajdę. Niestety. Nagle zacząłem się strasznie stresować i ogarnęło mnie przeczucie, że coś jest nie tak... Zbiegłem po schodach i niemal na nią wpadłem, stojącą przy drzwiach, jakby szykowała się do wyjścia. Jej mina mówiła sama za siebie...
- Gdzie idziesz? - Cofnąłem się o krok i chwyciłem mocno poręczy schodów, bojąc się że przez ból głowy stracę równowagę.
- Nie chcę być dla Ciebie ciężarem, odejdę jeśli wadzę.
Co do kurwy nędzy?! Ciężarem? Miałem ochotę wyminąć ją, trzasnąć drzwiami i nie wracać, lub zatorować jej wyjście wszystkimi szafami jakie się w tym domu znajdują. Mimo, że Leah miała łzy w oczach i mówiła jakbym strasznie ją czymś zranił, to ja czułem się okropnie dotknięty. A pomimo wszystko stałem tam, na ostatnim stopniu schodów i patrzyłem obojętnie na nią, zupełnie nie okazując napięcia. Patrzyłem, jak coś, ktoś... Najcenniejszy w moim życiu zaczyna wymykać mi się z rąk... Nie mogłem na to pozwolić...
- Dobrze, Luke... Nie musisz nic mówić, rozumiem. - Uśmiechnęła się do mnie sztywno przez łzy. Chciałem coś powiedzieć, ale właściwie co takiego? Wytworzyła się we mnie jakaś bariera i nie mogłem się przed nią przebić, zrobić kroku, powiedzieć słowa. Leah odwróciła się tyłem do mnie, nacisnęła na klamkę i pociągnęła za nią w swoim kierunku, gotowa do wyjścia.
- Stój. - Szepnąłem. Leah zatrzymała się dokładnie w tym samym momencie. Czekała na to. Nadal stała twarzą do drzwi. Zrobiłem jeden krok, a potem następny. Kiedy znalazłem się tuż za nią przytuliłem się mocno do jej pleców, wtulając twarz w jej włosy pachnące lawendą... Przez moment stała nieruchomo, potem położyła swoje dłonie na moich, które gładziły jej brzuch. - Nie mów tak więcej. Nigdy. - Wyszeptałem nie odrywając ust od jej szyi. Okręciła się w moich ramionach, teraz staliśmy twarzą w twarz, stykając się czołami. Leah zamknęła oczy, jej oddech zaczął się uspokajać, mój machinalnie również. Wytarłem jej łzy z policzków, wziąłem ją na ręce i zaniosłem do swojego pokoju. Położyłem dziewczynę na materacu delikatnie, sam wszedłem na łóżko kładąc się za nią. Zacząłem ją znów całować. Leah zwinęła się w kłębek, przytulając się bardziej.
- Proszę, odpocznijmy Luke... Przyda nam się trochę snu. - Powiedziała cichutko.
Zgodziłem się. 

wtorek, 25 marca 2014

36 ~ Leah.

Czy stchórzyłam? Tak, chyba tak. Nie bardzo chciałam się widzieć z macochą Luka, on sam za nią nie przepadał. Może się bałam, sama nie wiem. Głupi pomysł, by wylecieć o poranku przez okno, gdy słońce już świeci, dorośli idą do pracy, a dzieci do szkoły ale taki miałam odruch.
Pierwsze o czym pomyślałam, to książki. Musiałam po nie wrócić, przecież nie mogę przestać chodzić do szkoły. Drugie - Ciuchy. Zbliżał się listopad, było coraz chłodniej i nie uśmiechało mi się chodzenie w jesiennej kurtce oraz bez rękawiczek i szala gdy nastaną mrozy.
Podlatując do okna miałam szczerą nadzieję, że jest ono otwarte. Tak! Miałam szczęście. Podleciałam bliżej i przecisnęłam się przez framugę po cichu. Założyłam wisiorek i przyjemny ciężar zniknął z mych pleców.
- Uhhmm-m.. - Podniosłam zakrwawione pióro, które właśnie opadło na ziemie. Musiałam się gdzieś zahaczyć.. - Rzeczywiście coś uderzyło gdy wylatywałam u Luka, ale.. Hm.. - Zamyśliłam się i wtedy usłyszałam przeskakujące korbki i blokadzie zamka. Drzwi się otworzyły, a w nich stanął mój młodszy brat. Nie wiem czego tu szukał, w normalnych okolicznościach pewnie bym go stąd wygoniła, za to że bez pozwolenia szwenda się po mym pokoju.
- Leah! - Krzyknął młody, biegnąc ku mnie, jak w tych wszystkich romantycznych filmach. Zwolnione tempo, super muzyczka. Taaa..
- Chris! Boże, cicho, cicho! - Syknęłam, przytulając go mocno, choć w tym momencie bardzo się zestresowałam. Boże, oby rodziców nie było, oby ich nie było!
- Mama się ucieszy... Dobrze że do nas wróciłaś! Ups... Bo wróciłaś, prawda? Leah!
- Nie wiem młody, naprawdę. Jeszcze dużo czasu minie zanim wszystko będzie jak dawniej. - Chciałam powiedzieć, że nigdy nie będzie już dobrze, czułam ogromną niechęć do ojca, mimo wszystko przygryzłam język... - Wiesz co... Szukam właśnie mojej książki od...
- Witaj skarbie. - Uh, zwołanie rodzinne... Miałam taką nadzieję, że rodziców nie ma. A mimo to, matka stała przy szafce, opierając się o nią i lekko uśmiechając w moim kierunku. Była widocznie zadowolona, zmarszczki wokół oczu stały się bardziej widoczne niż zazwyczaj... - Miło Cię widzieć.
- Ciebie też, mamo. - Uśmiechnęłam się do niej znad kupki ciuchów które szykowałam. Odsunęłam się trochę i podeszłam bliżej mamy, czekając aż ona pierwsza coś zrobi. Cokolwiek, nawet jeśli miałaby mnie właśnie uderzyć... Matka podbiegła i mnie uściskała.
- Wróciłaś po ciuchy tylko,tak? - Spojrzała na mnie smutno... - No dobrze...
- Mamo, kocham go, a tata odpalił taki cyrk że nie chcę mu się na oczy pokazywać... - Spojrzałam na opatrzoną rękę i ścisnęłam ją w pięść, wywołując ból.
- Wiem, wiem...- Zamyśliła się na moment.- Poczekaj tutaj, zaraz ci coś pokażę... - Zaczęła się rozglądać w okół siebie a potem wyszła z pokoju. No dobra, może to co chce mi pokazać, choć trochę nam wyjaśni dlaczego ojciec tak zareagował. Wyjęłam ogromną walizkę, na jedną stertę ułożyłam zeszyty i książki, a na drugą resztę ciuchów, kurtkę założyłam na siebie by nie marnować miejsca w torbie. Mama wróciła ze starą książką. Trzymała ją w obu dłoniach, najwidoczniej była bardzo ciężka.
- Powinna Ci się przydać. Zaznaczone są najważniejsze momenty... Zresztą poradzisz sobie, przeczytasz i sama zadecydujesz co zrobić z taką wiedzą. - Wręczyła mi książkę. Jej okładka była burgundowa, a złotą czcionką wypisany był tytuł oraz data wydania - 1589 rok. Cholera, naprawdę stara. W tym momencie nie zdziwiły mnie pożółkłe kartki oraz niekiedy zatarte słowa.
- Dziękuję mamo, przyda się. Obiecuję że się odezwę gdy przeczytam... A, mamo, Chris. Nie było mnie tu. Dobrze? Lepiej, zeby tata nie wiedział, nie chce mnie znać.
- Oh, Lee, Lee. Przecież on Cię kocha. Powiedział to wszystko w przypływie gniewu. Gdy to przeczytasz zrozumiesz, że chciał dobrze. - Mama ucałowała mnie w czubek głowy i pomogła przy znoszeniu torby po schodach. Pożegnałam się z bratem, mama żegnała mnie dopiero przy furtce.
Przy drzwiach wejściowych usłyszałam wibrację telefonu, spojrzałam na wyświetlacz.

Luke:
Gdzie jesteś? 

Już wracam, nie martw się.