sobota, 4 maja 2013

27 ~ Leah.

- Leah, o co tu chodzi? - Luke syknął cicho. Kompletnie nie wiedziałam od czego rozpocząć rozmowę. Gdy już czarne skrzydła zniknęły Luke wpatrywał się we mnie wyczekująco. - Proszę, powiedz mi... - Jęknął. Dotknęłam go lekko w ramię, a na jego twarzy pojawił się grymas bólu. Był taki roztrzęsiony, miał drgawki choć było dość ciepło. Spojrzałam na niego przelotnie i skupiłam swój wzrok na naszyjniku. A potem go zdjęłam. Z moich pleców wyrosły białe skrzydła, a gdy nimi zatrzepotałam pióra, które leżały na podłodze rozwiały się. Luke cofnął się przerażony. Jego oczy stały się jeszcze większe niż moment temu. Z każdym moim krokiem Luke cofał się coraz bardziej. W końcu zatrzymałam się i przykucnęłam.
- Rozumiem, że się mnie boisz... - Szepnęłam cichutko. Wątpiłam, że mnie w ogóle usłyszał.
- Leah, to nie tak. - Zaprzeczył szybko.
- A jak? - Spytałam z ironią. Przybliżyłam się do niego i dotknęłam dłonią jego policzka. Przymrużył oczy. Widziałam, że chciał się cofnąć. Że jednak ze sobą walczy. Potem oswoił się chyba z tym kim jestem i otworzył oczy. Oparł lekko głowę o moją dłoń, potem zastygł w bezruchu.
- To ty mnie tym zaraziłaś? - Spytał spokojnie. Ja?! Jak to?! Czemu tak w ogóle myślał? Mimo, że pytał spokojnie, czułam się nieswojo.
- Nie, byłeś taki od urodzenia. - Rzuciłam oschle. - Bransoletka cię chroniła. - Dodałam, po czym wstałam i podeszłam do okna. Chciałam już wyjść i odlecieć gdy usłyszałam cichy jęk chłopaka. Zauważyłam, że naprawdę musiało go wszystko boleć, nigdy wcześniej nie był tak słaby, żeby nie powiedzieć bezradny.
- Leah... - Westchnął cicho i próbował się podnieść. Bez skrzydeł było mu z pewnością łatwiej. Podszedł do mnie niepewnym krokiem i chwycił moją dłoń. Księżyc oświetlał jego twarz, która wydawała się bardzo jasna. - Przepraszam, ale nie wiedziałem co się stało. Nie chciałem cię urazić.
Spojrzałam na niego pustym wzrokiem, ale nie potrafiłam być na niego zła. Tym bardziej, że prawdopodobnie majaczył z bólu.
- Wyobraź sobie, że też nie wiedziałam co się dzieje. Myślałam, że policja... - Nie dokończyłam. Nabrałam powietrza w płuca i zaczęłam mówić dalej. - Albo Yaro, coś się stało...
- No bo się stało. - Przerwał mi.
- Ale nic strasznego, to nic złego. Prędzej czy później to by się stało. Zobacz, tyle lat niewiedziałeś kim tak naprawdę jesteś. I nie odstawałeś od innych. Skrzydła nic nie wnosiły w twoje życie.
- Bo o nich nie wiedziałem.
- A teraz coś zmieniają? - Tak, przyznaję, to było podchwytliwe pytanie. I chyba on również to dostrzegł, bo długo milczał.
- Nie... - Powiedział cicho i odsunął się.
- Jeżeli "nie" to czemu odszedłeś? - Usiadłam na parapecie i oparłam się plecami o framugę. Wpatrywałam się w niego, jednak zaraz potem zgasił światło i schował się w ciemności. Jedyne co wskazywało na to, że chłopak żyje to to, że cały czas chodził, potykał się o coś i ciężko oddychał. Spojrzałam na krajobraz który się rozciągał przed jego domem. Z tej perspektywy wszystko wyglądało lepiej. Kolorowe domy, jedne oświetlone światłem latarni, a inne mniej. Tak jak dom Luka, który chował się w mroku. Dalej widać było parę drzew, więcej latarni - park. A już tak naprawdę daleko widać było miasto, tętniące życiem. W nocy. Kolorowe światła nawet z takiej odległości były widoczne...
Znów odwróciłam głowę w kierunku wnętrza pokoju i lekko podskoczyłam. Luke stał tuż obok mnie, opierając się ramieniem o ścianę. Wpatrywał się w moje oczy. Twarz miał jak z kamienia - zero uczuć. Po chwili uśmiechnął się lekko i dotknął dłonią moich włosów... Schylił się, a ja zawiesiłam ręce na jego szyi.
I nie zamierzałam puścić.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz