Rozmawialiśmy ze sobą bardzo cicho, jakby wystraszeni, że ktoś może nas usłyszeć. W dodatku na wszystkie możliwe tematy. Zaczynając na skarpetkach, kończąc na tym, czy hoduję kaktusy. Szczerze mówiąc rozmowa była kompletnie pozbawiona ładu, ale na pewno można ją zaliczyć do interesujących. Dużo się śmialiśmy, jednak ja, przekonana, że ktoś nas usłyszy śmiałam się ciszej. Księżyc rzucał jasną poświatę oświetlając moje uda i brzuch, a resztę kryjąc w mroku. Luke, bawiąc się jak małe dziecko dźgał mnie w żebra, na co odpowiadałam piskiem.
Zbliżała się godzina czwarta w nocy... Luke ziewnął i się przeciągnął, zaraz potem ja zaczęłam ziewać, a oczy mi się same zamykały. Położył się na swoim łóżku i odwinął kołdrę, tym samym zachęcając mnie do położenia się tuż obok niego. W tym momencie zrobiło mi się strasznie zimno, bo zdałam sobie sprawę, że okno jest otwarte na oścież. Nie zastanawiając się długo 'wskoczyłam' do łóżka, przykrywając się kołdrą tuż pod sam nos. Leżąc na boku, Luke obejmował mnie jedną ręką w tali, a głowę oparł na mojej szyi. Jego czarne mocne włosy łaskotały mnie w policzek, ale było to tak miłe uczucie, że nie mogłam mu powiedzieć by się odsunął. Zamknęłam na oczy i już powoli odchodziłam w "krainę snów" gdy przypomniałam sobie, że muszę mu o czymś powiedzieć.
- Luke... - Szepnęłam. Chłopak lekko drgnął, jakby był wyrwany ze snu, lub zamyśleń. Obrócił się lekko, co wywołało kolejne łaskotki.
- Tak? - Odparł równie cicho. Miał zachrypnięty głos jakby właśnie się obudził. Czułam się nieco
speszona. Obudziłam go z byle powodu...
- Pojutrze mam urodziny. - Powiedziałam i otworzyłam oczy. Oślepił mnie blask księżyca, który właśnie padał na moją twarz. Luke znów zaczął się wiercić ale nie odpowiedział na tę wiadomość. Teraz już nie mogłam spać... Nagle oczy miałam jak pięciozłotówki, a zmęczenie odeszło. Raz było mi za ciepło i skopywałam kołdrę, a później za zimno i przykrywałam nas pod same czubki głów.
- Śpij już. - Mruknął Luke, jakby niezadowolony, jednak w jego głosie brzmiała nuta zadowolenia.
I dziwne, bo w tym momencie zaczęłam ziewać. I mogłam w końcu zasnąć.
***
- Leah... - Szepnął Luke. Jego głos był jakby nie z tego świata. Taki odległy. Otworzyłam oczy, ale w pierwszym momencie wszystko było zamglone. Potem ujrzałam jego twarz, tuż nad moją. - Wstawaj - Powiedział troskliwie. Uśmiechnął się i pocałował mnie w czoło. Przeciągnęłam się jak kot, a zaraz potem przykryłam się cała kołdrą.
- No wyłaź... - Burknął. Mruknęłam coś na wzór "odwal się" i znów zamknęłam oczy. Słyszałam kroki, Luke poszedł sobie. Miałam już zasypiać gdy chłopak zdjął ze mnie kołdrę i wyrwał mi ją z rąk. Odrzucił ją na podłogę, w kąt bym nie mogła jej zabrać. Schylił się i wziął mnie ręce. Zaczęłam się rzucać, machać rękoma. Ale ten chłopak jest za silny. Święty Jezu, normalnie jakiś strongmen. Taka masa mięsa, wiercąca się na wszelkie możliwe sposoby, na rękach. A jego to ani troszkę nie ruszało. Usadowił mnie na komodzie i nie pozwolił bym z niej zeszła.
- Leah, jest siódma rano.
- Tak, ciągnij swoje wywody, właśnie się obudziłam. Myślisz że coś do mnie dociera? - Zapytałam przekornie. Pocałował mnie, a potem spojrzał wyczekująco.
- No właśnie, przed chwilą wstałaś. Ale z czyjego łóżka? Leah... - Westchnął głośno. - Siódma rano, Ty, u mnie w pokoju. U mnie.
- No przecież rozumiem. I po co ta cała panika?
- A twoi rodzice?
- Nigdy nie zaglądają do mojego pokoju rano, w tygodniu. Są już w pracy, a Chris w przedszkolu. Nie martw się.
W jego spojrzeniu dostrzegłam widoczną ulgę. Poszedł do łazienki, a po jakiś dziesięciu czy piętnastu minutach wrócił ubrany w czarną koszulę, jeansy, wycierający jeszcze lekko wilgotne włosy. Spojrzał na mnie nieco zaskoczony.
- A ty nie zamierzasz iść do szkoły?
- A muszę?
Spojrzał na mnie zadziornie. Oboje dobrze wiedzieliśmy, że przyjemniej byłoby zostać u niego w domu. Chwycił mnie za rękę i zaprowadził po schodach w dół do kuchni. Zjedliśmy razem śniadanie, a potem niestety musiałam iść do domu, by ubrać się w nowe ciuchy. Nie było już sensu pójścia do szkoły. Zostaliśmy u mnie w domu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz