Pierwszy wrześniowy poranek. Wstałem dość wcześnie, jak na mnie. Umyłem zęby, ogarnąłem włosy i ubrałem. Chwyciłem do ręki jabłko, zarzuciłem na ramię torbę i wyszedłem z domu. Ponieważ jeszcze miałem sporo czasu aby dojść do szkoły i zdążyć na pierwsze zajęcia, stwierdziłem, że pójdę się przejść. Oczywiście ruszyłem w kierunku swojego ulubionego miejsca, do parku. Był mniej więcej w centrum miasta, wiele ludzi przechodziło nim każdego dnia, jednak zazwyczaj byli to wysokiego wykształcenia biznesmeni, którzy nieustannie spieszyli się do pracy. Siedziałem na ulubionej, zielonej ławce, obserwując uważnie każdego po kolei. Jako pierwsza minęła mnie kobieta, w czarnej, dość krótkiej spódniczce. Nie kłamiąc, obejrzałem się za nią niekulturalnie, jednak nie wzbudzała we mnie większego zainteresowania. Wyglądała na sekretarkę, bądź inną pracownicę z biura. Później przeszedł wysoki mężczyzna, trzymając za rękę małą dziewczynkę w kucykach. Miała na sobie plecak z różowym, pluszowym konikiem do niego przypiętym, spódniczkę i różowe buty. Uśmiechnięta, szczęśliwa, pewnie i zadowolona z życia. Chociaż w tym wieku, rzadko jakie dziecko ma z tym problem. Nie żebym należał do osób narzekających na swoje życie, ale też nie było doskonałe. Brakowało mi czegoś, bądź kogoś, kto zmienił by monotonność moich dni. Na to właśnie czekałem już od dawna, jednak powoli traciłem nadzieję. Może po prostu już mam tyle, ile mieć powinienem. Wyciągnąłem nogi przed siebie, ręce nadal trzymając w kieszeni. Wpatrywałem się teraz w ziemię, myśląc o wszystkim po kolei. Musiałem wziąć się za fizykę w szkole, bo inaczej nie przejdę do następnej klasy, a nie uśmiechało mi się kiblować w tym roku. Później myślałem o Jessic'e, która zapewne dzisiaj znów przybiegnie do mnie na przerwie, tuląc na powitanie. Jessica była ładna, racja, ale zupełnie inna ode mnie. Była nachalna, jak i miała duże żądania, co do swojego związku. Typowa dziewczyna, która uwielbia zakupy, wydawanie pieniędzy na buty i rozstawiać wszystkich po kątach. Później pomyślałem o swoich kumplach, którzy jak zawsze rozwalają każdą lekcje. Ciekawe, który dzisiaj jako pierwszy wyląduje za drzwiami... Moje przemyślenia zagłuszył dzwonek telefonu, który szybko wyciągnąłem z kieszeni. Na wyświetlaczu była nazwa ,, Yaro ", co sprawiło, że szybko uciekłem myślami gdzieś daleko. To był David, mój najlepszy kumpel, którego poznałem w zeszłym roku szkolnym, i od tamtej pory praktycznie wszędzie łazimy razem. Na pierwszą myśl o nim zawsze przychodziło tylko jedno do głowy: Palenie. To chyba pierwsza znana przeze mnie osoba, która w ciągu jednego dnia potrafi wypalić dwie paczki papierosów. Odebrałem telefon ( jakby nie patrząc z uśmiechem na twarzy ), a on jak zwykle zadowolony, pogodnie przywitał mnie przez komórkę.
- Noo, siema stary! - Ucieszył się. Każdego dnia do mnie dzwonił, aby najpierw się przywitać, a później zazwyczaj upewniał się, czy idę do szkoły. Jak zawsze, umawialiśmy się pod bramą do szkoły, gdzie zbieraliśmy się w kilka osób. Nie ważne czy by się paliło, waliło, zawsze spotykaliśmy się w tym samym miejscu - Nawet, jeżeli mieliśmy spotkać się po lekcjach.
- No Siemanko. Co jest?
- Jak zawsze. Luzik, chociaż pokłóciłem się z Sue. - Powiedział spokojnie, jakby zamawiał pizze. Sue to była jego dziewczyna, już od dwóch lat. Często się kłócili - Jednak mimo tego, ona i tak zawsze do niego wracała, choćby ją zdradzał, bił czy nękał.
- Czyli rzeczywiście, jak zawsze. Czekacie już? - Zapytałem, nadal siedząc na ławce.
- Zaraz tam będę, więc rusz się w końcu z domu i dawaj tu.
- Nie jestem w domu. Zaraz będę. - Nie czekając na odpowiedź, rozłączyłem się. Niedbale podniosłem się z ławki, chowając telefon z powrotem do kieszeni, sięgając po torbę. Ruszyłem w kierunku szkoły, gdzie miał rozpocząć się pierwszy w tym roku szkolnym, zwyczajny dzień w szkole.
Myliłem się, różnił się od pozostałych.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz