czwartek, 25 kwietnia 2013

9 ~ Luke.

Byłem wkurzony na Jessic'ę, za jej zachowanie w parku. Co prawda nie powiedziałem jej tego, ale w głębi duszy naprawdę byłem zły. Niedzielny poranek wydawał się na początku spokojny, obudziłem się koło jedenastej, ubrałem się i umyłem. Spędziłem czas do południa siedząc przed telewizorem, oglądając jakieś mało edukacyjne seriale. Gdy wróciła macocha z kościoła, od razu zebrałem się i wyszedłem z domu. Skierowałem się do parku, na swoją ławkę. Siedziałem kilka minut, wspominając wczorajsze spotkanie Leah i jej zwariowanego brata. Czułem się wtedy jakoś inaczej, niż zawsze kiedy jestem wesoły. Może dlatego, że moje szczęście nie było spowodowane dziecinnymi wygłupami Yarego, palącego papierosa, ale wygłupami z tą skromną dziewczyną. No, i jej wspaniałym bratem. Miałem ochotę ją teraz spotkać, porozmawiać z nią i usłyszeć jej cichy i delikatny głos. Moje przemyślenia zakłócił głos dziewczynki, która zaczęła krzyczeć wniebogłosy. Schowała się za moimi plecami, tuż za ławką, a w jej kierunku szła nieco podirytowana kobieta. Dziewczynka zaczęła płakać, a w jej szlochu można było zrozumieć tylko tyle, że chce aby jej kupiła lalkę. Matka złapała ją gwałtownie za rękę, ciągnąc za sobą jakby nie słyszała próśb córki. Teraz zastanawiałem się, czy też będę miał takie dziecko. Czy będzie krzyczało i piszczało, czy będzie rozpieszczone, lub podobne do mnie. Jeżeli tak, to na pewno wyrośnie na chuligana. Sięgnąłem ręką do kieszeni w poszukiwaniu papierosów, jednak ku mojemu zaskoczeniu, nie było ich. Dokładnie przetrzepałem kieszenie w spodniach, jednak znalazłem tylko telefon. Schowałem go z powrotem do kieszeni, podnosząc się z ławki. Wracałem drogą do domu.
Otworzyłem drzwi do domu, wbiegłem po schodach do pokoju. Mieszkałem w domu jednorodzinnym, schludnym, średniej wielkości, zadbanym. Wyglądało tak, jakby zamieszkiwała go porządna rodzina, jednak najwidoczniej pozory mylą. Podszedłem do swojego stolika zauważając, że paczka z papierosami zniknęła. Jakby tego było mało, na biurku panował wielki, jakby tego nie powiedzieć - syf. Nie aż taki, jaki zostawiłem przed wyjściem. Papiery, kartki z szuflad były wysypane na jego środku, szafki pootwierane, a z nich wysypały się wszystkie książki.
- Co do cholery... - Szepnąłem, ruszając w stronę schodów. Zbiegłem z nich prędko, szukając po mieszkaniu swojej macochy. To mogła być tylko i wyłącznie jej sprawka.
- Camille! - Krzyknąłem, starając się ją namierzyć. Znalazłem ją w kuchni, przy stole, z moją paczką papierosów. Oczywiście paczka była już pusta, a jej zawartość leżała rozszarpana, porozrzucana po stole. - Co robiłaś w moim pokoju? - Zapytałem spokojnie, udając, że nie widzę połamanych papierosów.
- To ty mi powiedz, co ta paczka papierosów robiła u Ciebie w pokoju. Dalej palisz to świństwo?! - Podniosła głos.
- Do cholery jasnej, mam 19 lat... Chyba nie zabronisz mi palić, co? Może jeszcze dasz mi szlaban na kolegów? - Płonąłem od środka. Czego jeszcze ona nie wymyśli...
- Pod moim dachem nikt nie będzie palił, rozumiesz?! - Krzyczała, rzucając mi w twarz pustym opakowaniem po papierosach.
- Idź się lecz kobieto, masz problemy ze sobą. - Rzuciłem wściekły, wychodząc z domu. Trzasnąłem drzwiami, przez co szyby w domu drgnęły. Zdenerwowany nie wiedziałem, dokąd zmierzam. Początkowo chciałem iść do parku. Po krótkim namyśle stwierdziłem, że jest tam zbyt tłoczno. Zbyt tłoczno jak na mój obecny humor. Skierowałem się w stronę polany, na której końcu przepływała rzeka. Miejsce często uczęszczane przez rodziny z dziećmi, jednak nad rzeką było mało ludzi. Usiadłem na jej brzegu, chowając twarz za dłońmi. Czułem, jak mam napięte mięśnie, a na samo wyobrażenie sobie twarzy macochy, miałem ochotę krzyczeć. Siedziałem tak, gdy nagle usłyszałem czyiś cichy głos.
- Siemka... - Leah. Poznałbym ten głos wszędzie, tylko ona ma w nim tyle nieśmiałości i skromności.
Odwróciłem głowę i zobaczyłem, że stoi niedaleko, z długim blond warkoczem. Z powrotem odwróciłem się w stronę rzeki.
- Powiedz mi... Jak to jest, że ciągle jesteś tam, gdzie ja? - Zapytałem, nadal z drżącym głosem od gniewu. Dziewczyna zbliżyła się do mnie, siadając tuż obok.
- Przyjechaliśmy tu przed chwilą z rodziną, na piknik. Zobaczyłam że idziesz w tę stronę, i...
- I postanowiłaś przyjść, tak dla towarzystwa, ta? - Rzuciłem, a mój głos zabrzmiał bardzo ironicznie. Musiałem ją tym speszyć, bo podniosła się, i powoli ruszyła w stronę polanki. Zacisnąłem dłonie w pięści, biorąc głęboki wdech.
- Wybacz. - Powiedziałem cicho, jakby naśladując jej głos. - Pokłóciłem się z macochą. Ostatnio... - Przerwałem na moment, szukając dobrego wyrażenia. - Nie układa nam się najlepiej. Leah znów podeszła, siadając obok już pewniej.
- Macochą? - Zapytała, spoglądając w moje oczy. Odwróciłem wzrok w jej kierunku, niepewnie odpowiadając:
- Tak, macochą. Wredną babą, która miała zaszczyt mnie wychować. - Leah uśmiechnęła się lekko, a ja ochłonąłem. - Widzisz... Rodzice podrzucili mnie jej, jak byłem niemowlakiem. Nigdy nie dowiem się, z jakiego powodu.
Leah nie wyglądała, jakby patrzyła na mnie z współczuciem. I za to byłem wdzięczny, bo nie znosiłem tego uczucia, kiedy ktoś się nade mną rozczulał.
- Skoro wychowała Cię od małego... Dlaczego mówisz na nią " macocha ", a nie po prostu " mama " ? - Błękitnooka wydawała się zaciekawiona moim życiem, jednak ja niezbyt lubiłem o nim opowiadać. Ona była wyjątkiem. Osobą, której nie wstydziłem się tego powiedzieć.
- No widzisz... - Odwróciłem głowę, wpatrując się w pędzącą przed siebie rzekę, i wesołe ryby, które płynąc pod prąd, tak na prawdę stały w miejscu. - Ona nigdy nie pozwoliła mi o tym zapomnieć, że to kto inny jest moją matką. Dlatego noszę to - Uniosłem rękę, na której była moja bransoletka z aniołem. - Jedyna pamiątka po moich, prawdopodobnie, rodzicach. - Leah złapała mnie za rękę, uważnie przyglądając się bransoletce.
- Czarny Anioł. - Szepnęła, wpatrując się teraz w moje oczy. Nieco zaskoczony jej zachowaniem, odparłem już nieco komicznym głosem:
- Ta... Jesteś bardzo spostrzegawcza. - Dziewczyna się uśmiechnęła, lekko uderzając mnie pięścią w ramię. Nie zabolało, jednak wydałem z siebie cichy jęk, czegoś na wzór " Ała ". Po chwili znów spoważnieliśmy. - Po prostu jest czymś więcej, niż tylko bransoletą. Jest pamiątką. Jest tak jakby... Częścią mnie.
Leah spuściła wzrok, co w sumie mnie nie zaskoczyło.
- Tak, no wiem. Głupio zabrzmiało, nie powinienem tym się chwalić. - Teraz to mi się zrobiło wstyd za to, co już jej powiedziałem.
- Nie, nie.. - Zaprzeczyła. - Widzisz... Potrafię Cię zrozumieć. - Zza koszulki wyciągnęła swój naszyjnik, niewielki, fioletowy kamyk na rzemyku. W słońcu połyskiwał i wyglądał na bardzo cenny. Nie dziwne więc, że nie chodziła z nim na szyi na wierzchu.
Uśmiechnąłem się do niej, a ona odwzajemniła spojrzenie. Nie wiem czemu, moje serce zabiło gwałtownie mocniej, a w środku zrobiło mi się ciepło.
- Można powiedzieć... Że ja też jestem trochę... Inna. - Spojrzała na mnie uśmiechnięta. - Różnię się od innych.
Nie zrozumiałem, co chciała mi tym przekazać, byłem skupiony na czymś innym. Na podziwianiu jej urody. Jej oczu, policzków, ust... Zbliżyłem jej twarz do swojej. Ona zamknęła oczy, a ja chcąc ją pocałować, musnąłem delikatnie jej ust.
- Luke! Luke! Heeeej! - Krzyknął ktoś za nami, a ja momentalnie oderwałem się od dziewczyny. Ona podskoczyła ze strachu. Odwróciwszy się zauważyliśmy, że to był jej młodszy brat, zawieszający się teraz na mojej szyi. Mały, uśmiechnięty blondyn, z oczami Leah. Były tak samo piękne, jak jej.
- Pobawimy się? - Mały zapytał szczęśliwy na mój widok. Serce nadal waliło mi ze strachu, jednak szybko zdołałem wydusić z siebie uśmiech. Leah przeczesała właśnie ręką swoje włosy, śmiejąc się pod nosem. Ona też wystraszyła się nie na żarty.
- Pod jednym warunkiem, młody. - Powiedziałem, patrząc na roześmianego chłopca.
- No? Jakim? - Dopytywał zniecierpliwiony.
- Że nie wdepniesz w żadną niespodziankę. - Odpowiedziałem rozbawiony, a Leah wraz z bratem wybuchnęli śmiechem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz