- Kocham Cię. - Szepnęła. Otworzyłem oczy szerzej, a jej twarz była rozpromieniona. W sumie, po raz pierwszy mi to powiedziała. Wpatrywałem się w nią bardzo długo, podziwiałem ją. Była taka piękna, niezwykła... Jedyna taka na całym wszechświecie, stworzona właśnie dla mnie. Tylko dla mnie. A ja dla niej. Nie musiałem znać ją latami, by kochać równie mocno. Po prostu uczucie pojawiło się wraz z tym, kiedy przybyła do szkoły. Kiedy ją zobaczyłem, od razu widziałem w niej dziewczynę inną. Inną, niż cała reszta dookoła.
- Kocham Cię. - Powtórzyłem po paru minutach, a ona pocałowała mnie tak czule, jak jeszcze nigdy mnie nie całowała. Jej chłodne ręce wędrowały po moim karku, a piękne oczy ukryły się za zamkniętymi powiekami. Mimo dzisiejszego zdarzenia w szkole, nadal była szczęśliwa i uśmiechnięta. Nie wyglądała na przestraszoną czy wściekłą. Była szczęśliwa, po prostu. Cieszyłem się w środku, że z Yarem nie doszło do niczego więcej. Że nie zrobił jej niczego więcej, choć i tak przegiął. Nie rozumiałem tylko, dlaczego odważył się ją dotykać w szkole. Jeżeli chciałby naprawdę zrobić jej krzywdę, zgwałcić lub coś w ten deseń, na pewno nie zrobiłby tego w aż tak publicznym miejscu.
Teraz już wiem. On tylko czekał, aż pojawię się ja.
Odprowadziłem Leah do domu. Staliśmy tak przed furtką do jej ogródka, gdy znów rzuciła się w moje ramiona. Mogłem ją tulić bez końca.
- Muszę już naprawdę iść. Powinnam być w domu od dawna, a mo...
- Dobra. - Przerwałem jej. - Nie tłumacz się tyle, uciekaj już. Nie chcę, by Twoi rodzice mieli o mnie złe zdanie. - Dodałem, uśmiechając się jak głupi.
- I za to właśnie Cię kocham. - Leah zaśmiała się szczerze, a mi nadal robiło się dziwnie słysząc " Kocham Cię ". Nie mogło do mnie dotrzeć, że Leah jest moja. Że ta "nowa" ze szkoły, która dołączyła dopiero do drugich klas, jest tutaj, obok. A później pomyślałem o Davidzie, który patrzy na nią z takim wielkim podnieceniem w oczach. O Yarze, który dzwonił każdego ranka, palił ze mną papierosy i bujał się w nocy po mieście. Na pewno będzie mi tego brakowało. Ale przesadził. Wątpię, bym jeszcze kiedykolwiek podał mu rękę. Leah już po chwili zniknęła w domu, oddaliłem się gdy tylko zatrzasnęły się za nią drzwi. Zapaliłem papierosa, idąc w stronę rzeki. Nie miałem ochoty jeszcze wracać do domu. Włączyłem swoje ulubione piosenki na telefonie, słuchając ich przez słuchawki. Czas leciał tak szybko, a chciałem, by ten dzień nie kończył się nigdy.
Nad rzeką myślałem o wszystkich po kolei. Dopiero teraz zorientowałem się, że Jessica już za mną nie lata. Nie wita się ze mną, i nie robi scenek. Pewnie stał za tym Yaro, a ona by mu się przecież nie sprzeciwiła. Ale to dobrze. Teraz liczyła się tylko Leah. Pewnie leżała teraz na łóżku w swoim pokoju, albo siedziała w oknie, obserwując niebo. Zauważyłem, że lubi to robić. Miałem wrażenie czasami, że wyobraża sobie, że umie latać... Chciałbym spełnić jej marzenie, jednak nie było to z fizycznego względu możliwe. Ja nie musiałem mieć skrzydła, by latać. Każdą chwilę, kiedy Leah była przy mnie, spędzałem w niebiosach.
- Co odwaliłeś w szkole? - Spytała pod wieczór macocha, wgapiając się we mnie z pogardą w oczach. - Dzwoniła Twoja wychowawczyni, pedagog szkolny i nawet jakaś policjantka. Pobiłeś kogoś, prawda?
Nie miałem ochoty na tę rozmowę. Nawet jakbym jej wytłumaczył co wtedy ujrzałem, nie zrozumiałaby. A jakby zrozumiała nawet, to i tak by znalazła powód, by zrobić awanturę.
- Nic wielkiego. Nie odbieraj telefonów, tak jak zawsze. - Rzuciłem, nadal bazgroląc coś na kartce w zeszycie. Nie myślałem nad tym, co rysuję. Byłem tak zamyślony, że dopiero teraz zauważyłem swoje dzieło. Narysowałem anioła, czarnego. Identycznego, jak na mojej bransoletce. Delikatnie odchyliłem głowę, by przyjrzeć się rysunkowi z nieco innej perspektywy. Wyszedł mi całkiem nieźle, chyba był to mój najlepszy 'bazgroł' w życiu. Macocha usiadła obok mnie, na łóżku. Sprawiło to, że serce miałem już w gardle. Jakim cudem, ona dobrowolnie usiadła ze mną na jednym łóżku? I nawet nie wyglądała na zdenerwowaną. Teraz wpatrywała się w mój zeszyt, a ja niby niechcący zasłaniałem jej ręką swoje rysunki. Nie chciałem, by teraz uznała mnie jeszcze za wariata.
- Stanąłeś w obronie tej dziewczyny...- Mruknęła cicho. - Prawda?
Powaliła mnie tym z nóg. W tej chwili wydawała się być... Zatroskana? Wyrozumiała? W każdym razie, ktoś ją musiał podmienić. To nie była ta sama kobieta, przynajmniej nie teraz. Teraz patrzyła na mnie jakby z przerażaniem w oczach, udawałem, że tego nie widzę. Przysunęła się bardziej na środek łóżka, siedząc pewniej siebie.
- Dlaczego teraz Cię to interesuje? Jeżeli chcesz się wydrzeć... Od razu mówię, że inaczej bym nie postąpił. Ten dupek przegiął, nie miał prawa jej nawet dotknąć. - Warknąłem, znów wgapiając się w rysunek anioła.
- Nie mam Ci tego za złe. - Powiedziała spokojnie, tłumacząc. - Jestem zadowolona, że tak zrobiłeś.
Teraz to czułem się nieswojo. Przeszła mi przez głowę myśl, że może jest chora, i gada głupoty. Albo stało się coś strasznego, i musiała mi zaraz przekazać złą wiadomość.
- I nie jesteś wkurzona, że mam problemy? - Zapytałem z ciekawości, lekko się uśmiechnąłem. To już w ogóle nie było do mnie podobne, nie wiem nawet, dlaczego to zrobiłem. Wpatrywałem się w macochę. Była jak z kamienia, ale nie teraz... W jej oczach pojawiły się łzy. Mimo że się powstrzymywała, było je widać.
- Widzisz... - Mówiła twardo, nie było słychać by łamał jej się głos. - Kiedyś i ja byłam w podobnej sytuacji. - Spojrzała na mnie. - Tylko, że mi nikt nie rzucił się na pomoc.
Sparaliżowany, poczułem na sobie ból, który ona w sobie właśnie powstrzymywała.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz