- Mamo, naprawdę nic mi nie jest. - Gdy wróciłam do domu, pierwsze co zrobili rodzice, to zmierzyli mnie wzrokiem. Bardzo dokładnie. Potem prosili, by opowiedzieć im co zaszło w szkole, dlaczego psycholog do nich dzwoniła. Opowiedziałam wszystko, nie zapominając o roli Luka. Czułam, że moje oczy się lekko zaszkliły, ze szczęścia. Rodzice chwalili Luka. Mówili, że jestem cholerną szczęściarą.
Po jakiejś godzinie tłumaczeń mogłam iść do swojego pokoju.
- Chcesz jutro iść do szkoły? - Zapytał mój tata. Był równie przejęty.
- Tak... - Odparłam. Gdy już chciał coś powiedzieć, wyprzedziłam go. - Na pewno. - Dodałam na wychodnym i poszłam do swojego pokoju. Zamknęłam drzwi na klucz i zdjęłam naszyjnik. Rozprostowałam skrzydła, a potem spojrzałam przez okno. Miałam ochotę wzbić się w powietrze, jednak było jeszcze za wcześnie. Chwilę potem zrobiłam się senna. Położyłam się na ziemi, okryłam miękkimi piórami. Niespodziewanie zasnęłam. Śniło mi się coś bardzo dziwnego. Jakby stare zdjęcia, łączące się w film. Zmieniające się obrazy, wpierw spokojny anioł, a zaraz potem ten sam anioł w płomieniach, z palącymi się piórami. Wszędzie leżały martwe sylwetki. Obudziłam się zlana potem, roztrzęsiona.Szybko wstałam, otworzyłam okno i wyszłam na dach, w środku nocy. W cieniu drzew rozprostowałam skrzydła, a sama przytuliłam kolana do klatki piersiowej. Siedziałam tam do świtu, do czasu jak zauważyłam, że miasto budzi się do życia. Wślizgnęłam się do domu, założyłam wisior i położyłam się w łóżku. Do godziny siódmej nie spałam, nawet nie próbowałam. Oczy miałam szeroko otwarte, wpatrywałam się w pióro, które przez przypadek wyskubałam ze skrzydła, gdy wchodziłam do pokoju. Leżał na parapecie, gdy zawiał lekko wiatr i porwał go.
Ubrałam się, zjadłam śniadanie i wyszłam do szkoły. Spodziewałam się Luka przy bramie, jednak nie było go tam. Tylko Mike. Gdy mnie zauważył, okrążyłam teren szkoły i weszłam tylnym wejściem do budynku. Lekcje mijały, przerwy wydawały się dłuższe niż zazwyczaj. A jego nie było. Czas spędzałam z Sandy, udając, że jestem szczęśliwa, że nic się nie dzieje. Jednak kłębił się we mnie niepokój. Po lekcjach wyszłam ze szkoły i zmierzałam w kierunku bramy. Nagle znikąd zjawił się Mike. Spojrzałam na niego lekko zaniepokojona.
- Gdzie jest Yaro? - Warknął.
- Ciekawe skąd ja mam to wiedzieć. - Odparłam równie niemiło i go wyminęłam.
- No to może mi powiesz gdzie podziewa się twój rycerz?
- Nawet gdybym wiedziała... Nie twój zasrany interes. - Obejrzałam się za nim i przekroczyłam bramę.
Wracając do domu zatrzymałam się na chwilę przy jego domu. Chciałam wejść na chwilę, jednak coś wewnątrz mnie podpowiadało "Nie panikuj, dziewczyno. Nic się nie stało.". Minęłam jego dom, oraz pare innych i weszłam do swojego domu. Pokoju. Zamykając się na klucz.
Napisałam do niego jedną wiadomość, a potem zadzwoniłam. Jednak on nie dawał znaku życia. Zauważyłam, że ostatnio cały czas zamykam się w pokoju. Gdy nie było przy mnie Luka, wolałam spędzać czas w samotności.
Rozdrażniona chodziłam po pokoju, szukając jakiegoś przedmiotu, który mogłabym porozrywać na strzępy. Potem ochłonęłam i odtwarzałam w myślach wczorajszy dzień. A raczej jego przyjemniejszą część.
Gdy nastała noc znów wyszłam na dach, po raz kolejny siedząc na nim do rana.
Kolejny dzień, Luke również był nieobecny.
Nadal nie dzwonił, nie pisał. A ja przestałam spać. Gdy tylko zapadał zmrok wychodziłam na świeże powietrze. Albo raczej - wylatywałam.
Dni i noce mijały, każda godzina się dłużyła. Każdy dzwonek na przerwę przypominał mi o tym, że po raz kolejny spędzę ją w towarzystwie Sandy. Nie żeby coś, lubiłam ją. Ale Sandy to nie Luke.
Każda lekcja była taka sama, choć przedmioty różne. Codziennie ta sama ilość wykonanych połączeń, napisanych sms'ów. Codziennie jedno spojrzenie na dom Luka, i dwie myśli - Iść, albo po raz kolejny obejść go i znów zamknąć się w pokoju.
I tak przez dwa tygodnie.
Czternastego dnia coś we mnie pękło. Nie mogłam już wytrzymać.
Już nie zastanawiałam się, czy pójść do Luka, czy po raz kolejny wmówić sobie, że nic się nie stało.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz